środa, 30 grudnia 2020

Nas dwoje/ Holly Miller

 ZROBIĘ WSZYSTKO, ŻEBYŚ BYŁA SZCZĘŚLIWA


"Zrobiłbym to jeszcze raz. (...) 
Nawet gdyby nic nie mogło się zmienić. 
Zakochałbym się w niej znowu w mgnieniu oka."

Mówi się, że prawdziwa miłość zaczyna się tam, gdzie kończy się twoje "ja", a zaczyna istnienie drugiego człowieka. Wymaga wyrzeczeń, często trudnych decyzji, czasami prowadzi do rozstania. Jeśli kogoś kochasz - i właśnie dlatego, że kochasz - puść go wolno, niech chłonie życie i szuka spełnienia, chociażby miało się dokonywać bez twojego udziału. 

Joel i Callie tworzą świetną parę. Urocze "podchody", szczere rozmowy, wspólne cele i marzenia. Za kurtyną normalności ukrywa się ciemna strona Joela. Obdarzony - a raczej: obarczony - tajemniczym darem przewidywania przyszłości za pomocą snów, Joel poznaje datę śmierci swojej ukochanej. Ponieważ od dzieciństwa jego przepowiednie (jeśli nie zdoła ich jakimś sposobem "powstrzymać") się ziszczają, także i tym razem nie ma wątpliwości co do dnia, kiedy Callie umrze. 

Pojawiają się dwa wyjścia. Albo młodzi zostaną razem, trzymając się kurczowo miłości, wierząc irracjonalnie, że ona odwróci los. Albo Joel podejmie najbardziej dramatyczną decyzję w swoim życiu, uwalniając Callie od siebie i złowieszczej "zaprogramowanej" przyszłości - tym samym umożliwiając jej przeżycie danego czasu bez niego, nie tracąc przy tym  ufności, że to jedyna droga, by Callie dogoniła swoje szczęście. "Powinienem wcisnąć hamulec, gdy tylko poczułem, że moja głowa przegrywa walkę. (...) Uświadamiam sobie, że przy mnie jedynie w połowie byłaby osobą, którą może się stać."

Początkowo rozstanie nie służy żadnej ze stron. Po kilku miesiącach okazuje się jednak, że dziwnym trafem zaczynają się spełniać marzenia Callie - wyśnione podróże, nowe doświadczenia. Pojawia się też nowe uczucie, możliwości, życiowe szanse. W najmniej oczekiwanych momentach przed oczami wyłania się obraz Joela, budzi się myśl, by mu opowiedzieć o tym, co się dzieje, a może nawet zwyczajnie się przytulić. Okazuje się bowiem, że "jest milion rodzajów niesamowitości." Serce można podzielić na pół, wspomnieniami ogrzać się w zimny wieczór. 

Callie przez całe życie pisze do Joela pocztówki - swoiste "rozmowy przez ocean." Nie wysyła ich, daje na przechowanie przyjaciółce. Kiedy spotyka Joela przypadkowo na peronie, czas staje w miejscu, serce się wyrywa, targane huraganem uczuć. Na próżno - obydwoje wiedzą, że przecież nie może się wydarzyć już nic poza spojrzeniem i niemym wyznaniem miłości - ponieważ koniec jest już zapisany. 

Joel zwrócił Callie normalność, pozwolił jej wieść życie, o jakim marzyła. Podróże, dobry mąż, dzieci, bezpieczeństwo. Wystarczyła mu świadomość, że kobieta jego życia "gdzieś tam jest", szczęśliwa, nie odlicza dni do nieuchronnego końca. Dobrowolnie "zaprosił" do siebie nieszczęście i cierpienie rozstania - targując się z losem o kilka lat szczęścia dla swojej ukochanej. 

Tylko miłość bezinteresowna, wyzuta z jakiegokolwiek egoizmu, jest w stanie popchnąć kochającą osobę do takiego wyboru. Przypnę ci skrzydła, odejdę i będę z tobą rozmawiał w swoich myślach, abyś czasami sobie o mnie przypomniała, żyjąc wielobarwnym życiem, na jakie zasługujesz. 

czwartek, 10 grudnia 2020

Nie ma drugiej takiej/ reż. Stephanie Laing

MIŁOŚĆ UCHRONI OD ŚMIERCI?


Podchodziłam niepewnie do produkcji na Netflixie - wiadomo, co do filmów, nie zawsze jest się czym zachwycać, jednak zdarzają się (wcale nie tak rzadko) miłe niespodzianki, a nawet i prawdziwe perełki. 

Ten film jest wyjątkowy, bowiem już od pierwszych minut wiemy, że główna bohaterka umrze (to żaden spojler, wyjaśnia to początkowa scena). I wtedy rodzi się w nas bunt: jak to? Więc po co ta cała piękna historia? 

Tymczasem okazuje się, że tragiczny finał (o którym już zostaliśmy poinformowani) w żaden sposób nie zniechęca do zanurzenia się w tę opowieść. Sam i Abbie znają się od dzieciństwa, przeszli razem całe swoje życie, dojrzewali razem, zbudowali potężny i niezniszczalny fundament przyjaźni, a na nim - miłość. Są naprawdę fajną parą! (tym bardziej rozrywa nam serce, że Abbie umrze) 

Wszystko jest cudowne i urocze do czasu, gdy jak grom z jasnego nieba spada na nich jedna z tych wiadomości, które - banalnie ujmując - zmieniają wszystko. Abbie ma nowotwór i rozpoczyna leczenie. Sam jest troskliwy i wspierający - taki jaki powinien być. Tymczasem w głowie Abbie rodzi się plan, aby potajemnie znaleźć nieporadnemu narzeczonemu jakąś miłą dziewczynę na czas "PO" niej. Powód: Sam jest lekko nieogarniętym nauczycielem, kompletnie niedoświadczonym w temacie randek. 

W ten sposób niełatwa już sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, pojawiają się nowe, trudne uczucia. Zakończenie znamy, ale zanim ono nastąpi, poznamy przyjaciela Abbie - Myrona (genialna rola Christophera Walkena), pielęgniarza Dominica i inne interesujące osobowości - zapewniam, że będziecie pod urokiem każdej z nich! 

Nie ma wątpliwości co do tego, że podobnie jak ja, będziecie chcieli, żeby Abbie była przykładem medycznego cudu. Sam jest świetny i dla niego oraz ich niezaprzeczalnie niespotykanej miłości Abbie powinna żyć. Wraz ze śmiercią na wszystko jest już za późno. 

Jednak ... może sens w tym, że taka mistyczna jedność dusz zdarza się raz na milion i sama świadomość jej doświadczenia sprawia, że nawet śmierć pokłoni się miłości?

Ostatecznie: "Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość."

środa, 11 listopada 2020

Na zawsze, ale z przerwą/ Taylor Jenkins Reid

 OSWOIĆ BÓL


"Niezależnie od tego, jak jesteś silny, 
niezależnie od tego, jak jesteś mądry i twardy, 
świat znajdzie sposób, żeby cię złamać."

Piękna, wyjątkowa, spektakularna miłość. Ben i Elsie w zawrotnym tempie angażują się w związek i około pół roku po przypadkowym spotkaniu postanawiają wziąć ślub. Bajka, szaleństwo, magia. 

Kilka dni po ślubie Ben ginie w wypadku samochodowym. Nagle, w drodze ze sklepu, kiedy wyszedł kupić Elsie ulubione płatki śniadaniowe. Elsie zostaje wdową. 

Ponieważ z urzędu cywilnego nie dotarł jeszcze akt ślubu, zaczynają piętrzyć się problemy, kiedy do akcji wkracza matka Bena, Susan. Ona nie wierzy w żaden ślub - albowiem Ben - ukochany syn, ostoja po śmierci męża - nigdy nie powiedział jej o poznaniu Elsie. (dlaczego tak było, dowiemy się potem)

Od tej pory wchodzimy w podwójny świat Elsie. Ten PO i ten PRZED. Dzięki takiej konstrukcji powieści potrafimy doskonale poczuć przepiękne uczucie, któremu oboje dali się porwać, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Pierwsze randki, pierwsze kłótnie, dopuszczanie drugiego człowieka do swojego świata, pokonywanie granic bliskości, intymność. Myślimy: wow, to naprawdę nieziemskie. 

Kiedy stopniowo wchodzimy w relację Bena i Elsie, tym bardziej dwukrotnie silniej przeżywamy jej ból po utracie męża, kiedy dni "przesączały się krwią z jednego w drugi," a Elsie mówi: "Umarłam razem z nim." Przy okazji obserwujemy trudną więź Elsie z teściową, a także jej uroczą znajomość z pewnym zaczytanym starszym panem.

Oczywiście, nasuwają nam się samoistnie pytania: Czy to, że znała go pół roku sprawia, że jest "mniej ważną" żoną? Czy pobrali się na etapie "motyli w brzuchu" i w późniejszym życiu skakaliby sobie do oczu? Tego nie wiemy, ale ta niewiedza nie czyni tej miłości gorszej. Taylor Jenkins Reid jak zwykle nie zawiodła - ona pisze tak, że zawsze uwierzymy w prawdziwość uczucia i autentyczność postaci. POLECAM! 

czwartek, 8 października 2020

25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy/ reż. Jan Holoubek

 WOLNOŚCI ODDAĆ NIE UMIEM


Wiemy, o czym jest ten film i z tą (mniejszą lub większą) wiedzą idziemy do kina. Nasza perspektywa poszerza się o drastyczne szczegóły z pobytu pana Tomasza w więzieniu, jak również o detale "procedury" zatrzymania i skazania - wstrząsające sceny z przesłuchania, mataczenie w śledztwie, ekspresowy wyrok. 

Historia znana, przytaczana w wywiadach osobistych pana Tomasza, jak i w publicznych dyskusjach. Ba! Nawet już przez niektórych znienawidzona i oklepana, z przypiętą łatką pt. "Komenda celebryta." (nie ulega wątpliwości, że zawiść to cecha narodowa Polaków) To, co mnie uderzyło w obrazie Holoubka, to wierne odtworzenie niezwykle bliskiej i wyjątkowej więzi łączącej bohatera z jego matką. Agata Kulesza jest świetna - scena, gdy wygraża synowi palcem, krzycząc po oknem szpitala, ukazuje kobietę, która swą siłą pokona każde zło, każdą ciemność. Drobne gesty, uśmiechy, słowa - składają się na piękną całość, która potwierdza to, o czym pan Tomasz niejeden raz wspominał w późniejszych wywiadach - jego rodzina nie poddała się nigdy. Kiedy widzimy ich regularne odwiedziny w więzieniu, podczas których przyprowadzają do wujka Tomka kolejne rodzące się dzieciaki - uśmiechamy się przez łzy. Esencja życia. Miłość. 

Bohaterowie nie są przepiękni, rodem z Hollywood i to też jest dużym plusem filmu. Mieszkają na kupie w małym mieszkanku, znają się jak łyse konie. Skoczą za sobą w ogień. Ludzie prości, z mocnym moralnym kręgosłupem. Bije od nich ciepło i "swojskość."

Dla mnie jest to nade wszystko film o miłości. O tym, że matka dla swojego dziecka zrobi absolutnie wszystko. 

Jest to też film o byciu przyzwoitym. Kiedy policjant Remigiusz przypadkowo odkrywa nieprawidłowości w śledztwie, podejmuje odważną decyzję, by stawić czoło systemowi sprawiedliwości. Jest jedna znamienna scena, kiedy informuje żonę o tym, że jego walka może się źle skończyć i z miejsca zyskuje jej stuprocentową aprobatę - "wiesz, co masz robić," powie mu. Razem z kolegami prokuratorami policjant stawia na szali swoją dotychczasową karierę. Drąży sprawę tak długo, aż na światło dzienne wychodzi niekompetencja organów ścigania, brutalność funkcjonariuszy i presja "osób z góry", by sprawcę (byle jakiego) koniecznie skazać. Dla przeciętnego widza proces Komendy wydaje się totalnie absurdalny, w papierach nie zgadzało się nic. 

Jednak warto być przyzwoitym, prawda? Może i się nie opłaca, ale uratowanie życia drugiemu człowiekowi stanowi sens człowieczeństwa, istotę naszego jestestwa. Żyjemy dla innych, nie dla siebie. 

Końcowe ujęcie, w którym filmowemu Tomkowi użycza papierosa prawdziwy uśmiechnięty Komenda, napawa nadzieją i koniec końców wychodzimy po projekcji do głębi poruszeni, ale szczęśliwi, że sprawa miała taki a nie inny finał. 

niedziela, 27 września 2020

Zamiana/ Beth O'Leary

NA CHWILĘ DAM CI SWOJE ŻYCIE, A TY DAJ MI SWOJE


Opowieści o ucieczce z wielkiego miasta na wieś (tudzież rozlewisko) było już mnóstwo - zgadzam się. W tym kontekście dwumiesięczna przeprowadzka Leeny - młodej korpopracownicy - z Londynu do małej wioski Hamleigh nie wprawia w wyjątkowe zdumienie. Ale już wyprowadzka babci Leeny, Eileen (kategoria 70+) do stolicy Anglii to kompletnie świeże spojrzenie na temat tzw. życiowych zmian! 

Kto bowiem powiedział, że elektryzujące przygody można przeżyć jedynie przed 40stką? Eileen ma za sobą pokaźną garść doświadczeń - śmierć wnuczki, zdradę męża, depresję córki. Wie, czego chce, wie również, czego na pewno nie chce. Kiedy zatem Leena i Eileen - wnuczka i babcia - zamieniają się domami (pamiętacie motyw z filmu "Holiday"?), życie obydwu nabiera kolorów. 

Londyńscy przyjaciele Leeny dbają o dobre samopoczucie Eileen, zakładają jej konto na portalu randkowym i towarzyszą w rozkręcaniu lokalnego klubu dla seniorów. Leena natomiast małymi kroczkami odkrywa plusy i minusy życia w hermetycznej społeczności Hamleigh, w której króluje Straż Sąsiedzka, zaś głównym corocznym eventem jest majowy festyn. Jest fajnie i nie-fajnie - ostatecznie niełatwo wkraść się w łaski grona wieloletnich znajomych. Na horyzoncie pojawia się tymczasem przystojny nauczyciel Jackson i obrót spraw nieco się zmienia. 

Najlepszym określeniem tej powieści będzie: urocza. Świat seniorów u Beth O'Leary oddycha pełną piersią, a młodzi potrafią czerpać z wszechstronnej wiedzy poprzednich pokoleń. Panuje idealna równowaga, jaką chcielibyśmy zachować na zawsze. Z miejsca pokochacie wszystkich przyjaciół Eileen z ich zaletami i wadami, ale przede wszystkim - życiową mądrością! (Anglicy mają na to świetne określenie "wisdom") Każdy z bohaterów ma coś do opowiedzenia, każda historia ma znaczenie. 

Eileen zaś wprowadza swoją małą wielką rewolucję w Londynie - wykorzystując osobiste zasoby (przedsiębiorczość, ciepło, otwartość) oraz zasoby cudze (współlokatorów Leeny), postanawia wziąć się za bary z chłodną anty-sąsiedzkością i tchnąć ducha w martwe mury londyńskiej kamienicy. W tzw. międzyczasie udaje się na zmysłowe randki ze zmysłowym Todem. Jest pięknie! 

Żeby nie było tak słodko, w tle unosi się gradowa chmura rozpaczy po śmierci Carli, ukochanej siostry Leeny i związane z tym trudne relacje z ich matką. Leena i Marian szukają sposobu, aby spotkać się w cierpieniu i nauczyć żyć z "nienaprawialną" wyrwą w sercu.

Jeśli znacie "Współlokatorów", stuprocentowo polubicie "Zamianę." Czyta się szybko i lekko. Przygotujcie się na częsty śmiech i okazjonalne ocieranie łez. Idealna kombinacja! Gorąco polecam. 

sobota, 1 sierpnia 2020

Światło w środku nocy/ Jojo Moyes

"TU CHODZI O WOLNOŚĆ W MOJEJ GŁOWIE"



Prawdziwa petarda! 

Kiedy w notce wydawniczej przeczytałam, że rzecz się ma o konnych bibliotekach lat 30-stych ubiegłego wieku, nie byłam zanadto optymistyczna (przyzwyczajona do Moyes przede wszystkim z trylogii o Lou). Myślę sobie: eeee - konne biblioteki, małomiejskie klimaty - to nie dla mnie. Tymczasem nad tą powieścią unosi się tak potężny feministyczny duch, przemycony w najsmaczniejszych rozmowach czy gestach, że wszystkie inne topowe pozycje mogą się schować!

Konna biblioteka prowadzona przez kobiety wywołuje konsternację skostniałego społeczeństwa Baileyville. Czytanie? Co to za fanaberie? Toż to czytanie odciąga kobiety od pracy na roli, w gospodarstwie! Moje córki nie będą czytać bzdur, to je rozprasza i wtłacza do głowy głupoty itd. Stopniowo mieszkańcy odkrywają moc słowa, moc czytania, co również rozwściecza wrogów działalności. W momencie, kiedy wśród domostw zaczyna krążyć malutka niebieska zakazana książeczka o "tych sprawach", frustracja konserwatystów sięga zenitu i prowadzi do niecnych planów zamknięcia biblioteki.

Drugą warstwę powieści stanowią fascynujące życiowe historie bohaterek - ile w nich jest trudnych wyborów, rozpaczy, utraconych miłości, ile buntu wobec sztywnych schematów, ile lojalności do przyjaciół! Alice przyjeżdża z nudnej Anglii za mężem Bennettem, wiedziona obietnicami słodkiego miłego życia. Na miejscu jednak wali głową w mur - mur obojętności seksualnej męża, mur anachronicznych zasad teścia, mur wąskotorowego myślenia społeczności miasteczka. Margery - rasowa feministka, od lat żyjąca w nieformalnym związku (przypominam, lata 30-ste ubiegłego wieku!), niepokorna, ze złotym sercem. Kiedy te dwie osobowości połączą siły, zobaczycie, że zaczną się dziać rzeczy niesamowite! 

Kobiety z powieści Moyes nie dadzą sobie odebrać wolności. Będą mówić, co chcą i robić, co chcą, rozprawiając się z zaściankowym światopoglądem mieszkańców. Będą sobie pomagać, choćby nie wiem co, czerpać siłę z łączącej ich więzi. Pomimo że w tle rozgrywają się miłosne historie, to jednak idea sisterhood - bezwarunkowego siostrzeństwa - weszła tutaj na najwyższy poziom.

Błądząc wraz z kobietami po górskich szlakach, od razu malowałam mentalnie filmowe obrazy, po czym przeczytałam, że faktycznie na kanwie powieści powstanie film. Oby to było arcydzieło równe książce, oby! 

Jeśli tęsknicie za niekonwencjonalną feministyczną powieścią, to "Światło w środku nocy" zdeklasuje wszystkie inne pozycje - stuprocentowo pozytywne intelektualne i emocjonalne przeżycie zapewnione. Polecam z całego (zachwyconego) serca. 

wtorek, 21 lipca 2020

Cudowny chłopak/ reż. Stephen Chbosky

"NAJWAŻNIEJSZE JEST NIEWIDOCZNE DLA OCZU"?



Kurczę, wiedziałam, że to przyjemne kino familijne z niegłupim przesłaniem, ale mimo to zaskoczyło mnie kilka rzeczy.

Po pierwsze - główny bohater, Auggie. Ujęły mnie jego mądrość i wrażliwość, w połączeniu z głębokim bólem i poczuciem odrzucenia, z którym przychodzi mu się mierzyć praktycznie przy każdorazowej konfrontacji z rówieśnikami. Niekończąca się emocjonalna huśtawka byłaby wycieńczająca dla stabilnego dorosłego, a co dopiero dla dorastającego dzieciaka.

Po drugie - to nie jest bajeczka o tym, że chłopak po kilku latach edukacji domowej wraca do szkoły i jest super. Wręcz przeciwnie - dzieci bywają okrutne i w filmie mamy tego dobitne przykłady. Auggie przeklina swój wygląd i nawet pyta mamę, dlaczego jest TAKI BRZYDKI.

Po trzecie - Auggie'go wychowują rewelacyjni rodzice, którzy sami tworzą fajny tandem, a ponadto mają cudowne podejście do syna. (Julia Roberts i Owen Wilson są bardzo przekonujący) Aczkolwiek, oni również popełniają błędy, nieświadomie "spychając" na drugi plan swoją starszą córkę.

Co jeszcze tu wygrzebałam? Wachlarz emocji, smutek na przemian ze śmiechem, współczucie z dumą. Podprogowe przesłanie, które finalnie już jawnie krzyczy z ekranu: hej, ludzie, wygląd NAPRAWDĘ nie jest najważniejszy! Koniec końców, dzieci dają genialną lekcję tolerancji i gdyby tak przenieść ich zachowania na grunt dorosłości, nikt nie czułby się wykluczony i mielibyśmy iście sielski świat, w którym najistotniejsze byłoby wnętrze i dobre serce. Można pomarzyć, prawda?

środa, 1 lipca 2020

Normalni ludzie/ Sally Rooney

KIM WŁAŚCIWIE SĄ NORMALNI LUDZIE?



"(...) nie jestem religijny, ale czasem naprawdę myślę, 
że Bóg stworzył cię dla mnie."

Co się dzieje, kiedy spotykają się dwie pokiereszowane przez przeszłość osoby, usiłując stworzyć coś na kształt związku? Można przewidzieć: system gierek, niedopowiedzeń, manipulacji i ucieczki od zbliżeń przeplatają się cyklicznie z euforyczną miłością i (nie)pozornymi chwilami szczęścia.

Przekrój przez cztery lata wspólnej szarpaniny i braterstwa dusz, powrotów i odejść, upokorzeń i ekstatycznych uniesień może czytelnika nieźle umęczyć. Mnie osobiście zmęczyło, ale może właśnie dlatego, że "związek" Marianne i Connella jest po prostu realny? Chwilami bywa romantyczny, ale daleko mu do Szekspira czy Austen. Raczej surowy, obdarty ze słodkiej otoczki, jednocześnie wypełniony miłością aż do bólu. Sęk w tym, że za obojgiem ciągnie się ogon paskudnych emocjonalnych doświadczeń, które - nieproszone - wyłażą na wierzch akurat wtedy, kiedy pojawia się szansa na piękny spacer w chmurach, "okno wychodzące na prawdziwe szczęście," którego - jak opisuje autorka -  nie można otworzyć ani się przez nie przecisnąć.

wtorek, 23 czerwca 2020

Zabawa, zabawa/ reż. Kinga Dębska

PIJĘ, BO MUSZĘ?


Mocne kino, zostanie z wami na długo. Przygotujcie się na naturalistyczny i bezwstydny obraz uzależnienia, w tym najmniej wdzięcznym - czyli kobiecym - wydaniu. Dlaczego mało wdzięcznym? Wiadomo - facet pije, zatacza się, gada głupoty i jest fajnie. Ale jeżeli kobieta bełkocze, chwieje się i wymiotuje na trawnik, przestaje być zabawna, a natychmiastowo staje się pustą pijaczką, patologiczną, obdartą z godności jednostką.

W filmie mamy trzy odcienie choroby, trzy historie - chociaż alkoholizm jest ten sam, niezmienny, oparty na jednakowym mechanizmie. Ale ... może nieco inaczej wygląda, gdy pije seksowna studentka lub szykowna pani doktor, tudzież znana wszystkim pani prokurator? Maria Dębska, Dorota Kolak i Agata Kulesza wnoszą się na wyżyny aktorstwa, są autentyczne do bólu, często żałosne, a nawet budzące obrzydzenie. Ich świetne aktorstwo pomaga widzom zrozumieć, że choroba nie wybiera - możesz być obsypaną nagrodami panią ordynator (jak grająca przez fenomenalną Kolak bohaterka Teresa), zrzucać kitel i pić do nieprzytomności w przypadkowym hotelu, a potem nawadniać się witaminową kroplówką i wracać z uśmiechem na salę operacyjną. Możesz być pięknie ubraną pracującą studentką w dzień, a zamroczoną alkoholem dziewczyną w nocy. Możesz stać na straży prawa, posiadać luksusowy dom, wzbudzać podziw prawniczego świata, a przy tym - jeździć pod wpływem alkoholu, zdradzać męża i pić bez ograniczeń.

Uzależnienie jest jedno, zdefiniowane i opisane przez psychoterapeutów, bezlitosne dla każdego. Każda z kobiet modelowo wypiera problem, posiłkując się standardowymi argumentami typu "piję tylko wino" lub "piję, bo jesteś taki a taki." Każda z nich sięgnie również przysłowiowego dna, ale nie każda się od niego odbije, co akurat odzwierciedla realia nałogu. Nie ma koloryzowania, nie ma złotego środka, nie ma lukru. Jeśli zechcesz coś zmienić - powinno się udać. Nikt jednak - nawet najbardziej kochająca córka czy oddany mąż - nie ma mocy sprawczej, by wyrwać cię z nałogu. A wtedy jest już po zabawie.

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Mąż na niby/ Nina Majewska-Brown

I WILL SURVIVE 



Bardzo przyjemna lektura dla rozważnych i romantycznych kobiet. Kiedy Zosia odkrywa podwójne życie swojego niewiernego męża, świat się wali. Wiadomo - dorastająca córka, utyskująca matka i dom do ogarnięcia. Łatwo nie jest. Gwoździem do trumny jest wiadomość o tym, że cudzołożny małżonek spodziewa się potomka (!) i zaczyna nowe euforyczne życie.

Perypetie Zosi stanowią oś powieści, a także jej równie udanej kontynuacji pt."Żona na zamówienie." Zosia jest jedną z nas - gdzieś pomiędzy śmiechem przez łzy dwoi się i troi, żeby bohatersko przebrnąć przez emocjonalne bagno. Ma kiepskie relacje z matką, a dość dobre z teściową (o, przewrotny losie). Tęskni za zdradliwym mężem, kłóci się z szefem, asystuje przy chorym dziecku. Ot, życie. Codzienność, która decyduje o sukcesie obu książek. W tym przypadku potwierdza się zasada - im bliżej czytelnika, tym lepiej.


piątek, 12 czerwca 2020

Pięć zauroczeń/ André Aciman

PIĘĆ (NIE)ZAISTNIAŁYCH MIŁOŚCI



"Po ostatecznym pożegnaniu patrzyłem jeszcze chwilę, jak idzie w stronę centrum, i przystanąłem na placu, myśląc, że mógłbym bez trudu przestać jeździć pociągiem, przeprowadzić się, gdzieś tu niedaleko, zabierać ją w tygodniu do kina i robić wspólnie różne inne rzeczy, a gdyby dobrze poszło, patrzyłbym, jak staje się sławna i coraz piękniejsza, mielibyśmy dzieci, aż pewnego dnia weszłaby do mojego gabinetu oznajmić, że już z siebie wyrośliśmy i popadliśmy w rutynę." 

Taki jest właśnie Aciman! Nikt tak nie pisze o miłości, jak on. Wystarczy jedno spojrzenie, jedna nietuzinkowa, surrealistyczna rozmowa i  już planujesz imiona waszych dzieci - już prowadzisz ją/ go ku spokojnej wspólnej starości - świeży, lekki, uradowany.

Bohater "Pięciu zauroczeń", Paul, zaprasza nas w nostalgiczną podróż do istnego "tsunami uczuć", do swoich pięciu miłości, pięciu osób, które budzą jego zmęczone serce - każdorazowo tak samo intensywnie, prawdziwie, namiętnie, wyjątkowo.

Miłość do starszego mężczyzny, do mężatki czy do koleżanki ze studiów - dla Paula każda z nich stanowi filar jego istnienia, jestestwa, mówi nam o nim i przemawia do niego, kształtując jego serce, modelując je, niczym wytrawny artysta. Nasuwa się nieuchronne pytanie, która z tych historii jest najprawdziwsza - czy ta pierwsza, czy ostatnia, a może któraś "pomiędzy"? Aciman pokazuje, że każda miłość jest pierwsza; Paul odczuwa wszystkie magiczne spotkania na poziomie transcendentalnym, całym sobą, zostawiając za sobą dotychczasowe wątpliwości. Za każdym razem angażuje się kompletnie, gotów "czekać w nieskończoność", a jego uczucie jest wszechobecne, piorunujące, niosące nadzieję na idylliczne zakończenie.

Dlaczego zatem Aciman nazwał je jedynie zauroczeniami, dając tym samym pole do popisu pozbawionym romantyzmu sceptykom? Być może przez ostrożność. A nuż Paul ma przed sobą jeszcze pięć kolejnych historii, zanim jego serce się uspokoi i zakotwiczy w bezpiecznym miejscu, zanim to będzie tylko i wyłącznie miłość.

wtorek, 26 maja 2020

Pozwól mi wrócić/ B.A. Paris

KIEDY ZŁOWROGA PRZESZŁOŚĆ STUKA DO DRZWI


Layla znika w tajemniczych okolicznościach, w trakcie powrotu z romantycznego wyjazdu z narzeczonym Finnem. Nigdy nie odnaleziono jej ciała, więc ciągle figuruje w spisie osób zaginionych.

Mija kilka lat, Finn jest w związku z - o, ironio - siostrą Layli, Ellen; planują ślub. Ni stąd, ni zowąd, zaczynają się dziać przedziwne rzeczy. Oboje znajdują w różnych miejscach małe laleczki matrioszki, które zarówno Finn jak i Ellen kojarzą momentalnie z pewną opowieścią z dzieciństwa Layli. Dodatkowo, ktoś twierdzi, że ją widział, ba! nawet sama Ellen jest tego niemalże pewna.

Robi się dość złowieszczo. Finn wdaje się w korespondencję z kimś, kto podaje się za zaginioną dziewczynę i bawi się z nim w kotka i myszkę. Pytanie, czy tym kimś jest osoba, którą zna, czy może którą znali oboje, a może ... (choć wydaje się to surrealistyczne) sama Layla?

Fajnie się czyta, jak wszystkie dotychczasowe powieści B.A. Paris. Typowy (i to nie przytyk) thriller psychologiczny. Końcówka szokuje, więc warto.

PS. Spoiler: Finn nie mówi całej prawdy.

wtorek, 12 maja 2020

Podtrzymując wszechświat/ Jennifer Niven

KTO PODTRZYMUJE TWÓJ WSZECHŚWIAT? 



Dochodzę do wniosku, że dawno już ktoś w tak cudowny sposób nie pisał o uczuciach, jak Jennifer Niven. "Wszystkie jasne miejsca" uplasowały się w mojej pierwszej dziesiątce ever, po czym weszłam w świat Libby i Jacka - i przepadłam. "Podtrzymując wszechświat" ustawię również na podium, bez dwóch zdań!

Wydaje mi się, że Jennifer potrafi oplatać słowami jak nieinwazyjny bluszcz. Te słowa cię pochłaniają, otwierają drzwi do surowego wnętrza bohaterów, gdzie nie ma obłudy, fejku i tajemnic. Kto bowiem napisze "Nasze oczy trzymają się za ręce"? To jest przecież genialne!

W każdym razie mamy tutaj epicką historię Libby i Jacka. Libby - jest znana lokalnej (i nie tylko) społeczności jako najgrubsza nastolatka Ameryki, którą kilka lat temu trzeba było d o s ł o w n i e wyciągać z domu za pomocą dźwigu. Po długim czasie domowego nauczania nastoletnia już Libby decyduje się na powrót do liceum, do gniazda os (a może nie?). Jack z kolei skrywa znaną tylko jemu tajemnicę - cierpi na prozopagnozję, chorobę charakteryzującą się niezdolnością rozróżniania ludzkich twarzy. Schorzenie Jacka najczęściej prowadzi do zabawnych konsekwencji, ale czasami sprawy wymykają się spod kontroli. Chłopak jako tako funkcjonuje, ale na co dzień jest totalnie pogubiony, nie poznaje nawet swojego ukochanego braciszka i rodziców. Kurczowo trzyma się swojej nie-do-końca-idealnej dziewczyny, generalnie pajacuje przed kolegami, aby utrzymać popularność i trzymać fason. Ma burzę sterczących włosów i nieodparty urok osobisty.

Pewnego dnia, z wiadomych jedynie sobie powodów (które wyjaśnia potem w liście do Libby), Jack bierze udział w durnej szczeniackiej zabawie, mającej na celu pogrążenie dziewczyny na oczach całej szkoły. Na skutek tegoż incydentu, w trakcie którego Libby w akcie samoobrony daje mu w pysk, oboje trafiają na zajęcia ze szkolnym psychologiem. Ciąg dalszy MUSICIE poznać sami - to nie tylko przepiękna opowieść o naprawdę wyjątkowej więzi, ale też inteligentna rozprawa ze stereotypami, które zdają się rządzić naszym życiem, a zwłaszcza światem młodych ludzi. Ponadto, pokochacie Libby! Jest bystra, oczytana, uwielbia taniec i stara się dzielnie wytrwać w samoakceptacji. Lubi siebie. Życie porządnie ją pokancerowało, ale to nie pozbawiło jej empatii i wrażliwości. Podąża za mottem Harper Lee, przekazywanym jej przez ukochaną mamę: "Nigdy tak naprawdę nie zrozumie się człowieka, dopóki nie spojrzy się na sprawy z jego punktu widzenia (...) dopóki nie wjedzie się w jego skórę, nie pochodzi się w jego skórze po świecie." I tak jak Libby zawsze chce "przechadzać" się w cudzej skórze, tak i my wchodzimy w skórę jej i Jacka. A dzięki specyfice pisania Jennifer Niven, jesteśmy z nimi jak dobrzy towarzysze, doświadczając zarówno radości, jak i beznadziei, kibicując ich relacji, wierni złotej myśli Harper Lee: "Trzymaj głowę wysoko, a pięści nisko."

niedziela, 10 maja 2020

Dziewczyna, którą znałaś/ Nicola Rayner

KOBIETA WIDMO 


Piękna dziewczyna o czerwonych włosach Ruth zniknęła kilka lat temu. Uznano, że utopiła się w jeziorze, nad ranem po zakrapianej studenckiej imprezie. Ruth należała do studenckich znajomości George'a, męża Alice. (kobieta nie do końca jest świadoma wszystkich sekretów swojego męża, na marginesie) Kiedy wychodzi na jaw, że Ruth i George byli kiedyś ze sobą związani, a dodatkowo Alice mija w pociągu tajemniczą rudowłosą piękność, rozpoczyna swoiste prywatne śledztwo i odkrywa karty ukryte przed laty przez ukochanego (?) męża. W retrospekcjach poznajemy studenckie życie w St. Anthony's, a wraz z nim - poza przyjaźnią i miłością -  przemoc i perfidne intrygi, które nierzadko przyprawiają nas o gęsią skórkę.   

Nie jest to literatura wysokich lotów, ale szybko i miło się czyta, raczej jak niezły sensacyjny film, z zaskakującym finałem. 

niedziela, 3 maja 2020

Czerwony notes/ Sofia Lundberg

ŻEGLUGA PO OCEANIE WSPOMNIEŃ 



"Życzę ci wszystkiego tyle, ile potrzeba ... Tyle słońca, ile potrzeba, żeby rozjaśniło ci dni. 
Tyle deszczu, ile potrzeba, żebyś doceniła słońce. 
Tyle radości, ile potrzeba na wzmocnienie duszy, 
ale też tyle smutku, ile potrzeba, 
byś mogła docenić drobne przyjemności w życiu. 
I tyle spotkań, ile potrzeba, żebyś ... 
przywykła do ... pożegnań ..." 


Boże mój, ale to była piękna literacka przygoda. Pokochałam Doris od pierwszego wejrzenia, jej sposób prowadzenia nas przez historię barwnego słodko-gorzkiego życia, jej ciepło, tęsknotę, utraconą miłość, smutek, nadzieję. Jej żeglugę "po oceanie wspomnień." 

Doris żyje z przesłaniem matki właściwie przez wszystkie lata. Miej wszystkiego tyle, ile potrzeba ... Los istotnie zsyła jej potężne dawki cierpienia, tuż obok euforycznych chwil szczęścia, kiedy "mocno ściska życie."  Dni wypełnione blichtrem paryskich salonów mody, ale też obskurnych kajut statku zmierzającego do Europy. 

Tytułowy czerwony notes Doris dostaje w prezencie od ojca, będąc małą dziewczynką i odtąd stanie się swoistym pamiętnikiem jej życia. Karty notesu pomieszczą każdą poznaną osobę, która odciśnie piętno na jej życiu. Dobrych i złych ludzi. Miłość i nienawiść. Bogactwo i biedę. 

Teraz Doris ma 96 lat i postanawia spisać garść wspomnień dla swojej najukochańszej siostrzenicy, Jenny. Czuje, że zbliża się koniec ziemskiej tułaczki. Jest niedołężna i coraz mniej samodzielna, czego sama przed sobą nie potrafi przyznać. Kiedy Doris zaprasza nas w tę magiczną wędrówkę, zachwyca nas bogactwo doświadczeń i feeria kolorów, a jednocześnie trudno nam uwierzyć, że oto ta do bólu samotna starsza kobieta niegdyś zdobywała paryskie salony mody i opędzała się od adorujących ją mężczyzn. Pęka nam serce, czujemy, że Doris jak nic w świecie pragnie bliskości i uczucia, że właśnie miłość i nadzieja trzymały ją tak długo przy życiu. Jak sama pisze, ogląda się ciągle we wsteczne lusterko, karmi się tym, co było. Przeżyła przyjaźnie, które przetrwały próbę czasu, przeżyła walkę o przetrwanie na obcym lądzie, poznała także wszystkie odcienie cierpienia, ale nigdy nie dała "pokonać się życiu." Teraz pragnie zapisać karty notesu, pragnie ocalić swe życie od zapomnienia. 

Przy Doris poznacie znaczenie słowa "miłość." To miłość epicka, silna jak skała, "rozrywająca serce," nieszczęśliwa, niespełniona. Raj utracony. Ktoś, kto "zagnieździł się w naszym sercu i został w nim na dobre." Doris ogrzewa się wspomnieniami sprzed 50 lat, nie ma wątpliwości co do tego, kogo kochała przez całe życie. Najbardziej chyba zdumiewa nas to, że gdyby ta historia miała miejsce dzisiaj, młoda Doris za pomocą Facebooka bez problemu odnalazłaby swojego Allana i żyliby długo i szczęśliwie. Tymczasem historia utraconej miłości Doris jest realistyczna na ówczesne czasy, wiarygodna, pozbawiona lukru i dlatego porusza najczulsze struny naszego serca. 

"Czerwony notes" momentalnie przeniósł mnie do małego, sztokholmskiego mieszkanka, w którym Doris zaczyna "tchnąć życie" w nazwiska zapisane w starym, sfatygowanym zeszycie. Ruszyłam z nią w niespodziewaną podróż do Paryża, a potem do Nowego Jorku. Czułam na swojej skórze jej szczęście i rozpacz. Myślę, że Sofia Lundberg stworzyła małe-wielkie arcydzieło, coś na miarę wiktoriańskich klasyków, powieść niezapomnianą, przepiękną, unikatową, jedyną w swoim rodzaju - jak czerwony notes Doris i to, co każdy z nas w nim odnajdzie. 

niedziela, 19 kwietnia 2020

Kalifat/ twórca Wilhelm Behrman

WOLNOŚĆ NIEJEDNO MA IMIĘ


Nieprawdopodobny serial, wobec którego nie sposób przejść obojętnie, nie sposób uniknąć wstrząsu, emocjonalnego rozłożenia na łopatki, gorzkich refleksji na temat życia i beznadziei świata, ale również niekłamanego podziwu wobec nadludzkiej siły kobiet i ich pragnienia wolności. 

Najlepsze w "Kalifacie" jest ukazanie kilku perspektyw wobec islamu i wolności wyznania. Z jednej strony, mamy bowiem młode Szwedki, które tęsknią za swobodą wyznawania muzułmańskiej religii i mają dość ostracyzmu społecznego, który według nich owładnął Europą i doprowadził do utożsamiania każdego muzułmanina z terrorystą. Ziarno pada na podatny grunt i gdy zaczyna się nimi interesować lokalny asystent nauczyciela, Ibbe, "przyjaciel młodzieży", który wspiera dziewczyny w walce "o swoje prawa", nastolatki szybko wkręcają się w wirtualny świat islamskiej propagandy, kuszone wizjami błogiej przyszłości w krajach arabskich.

Z drugiej strony, jedna z nastolatek, Sulle, wychowuje się w bardzo dobrze zasymilowanej, europejskiej, pozbawionej ortodoksji i przemocy rodzinie. Co mają zatem zrobić jej rodzice, kiedy dziewczyna zaczyna nagle chodzić w hidżabie i głosić zmanipulowane prawdy Koranu, argumentując to wolnością wyznania? Zrzucić to na karb młodzieńczego buntu? Gdzie (i czy w ogóle) leży granica wolności? Jak zapobiec chorej indoktrynacji, jak ocalić kobiety przed zniewoleniem? 

W Syrii poznajemy Pervin, młodą matkę, która pragnie wyrwać się z Państwa Islamskiego i powrócić do ukochanej Szwecji. Ta kobieta - niczym June z "Opowieści podręcznej" - rzuca wszystko na jedną szalę, ryzykuje życiem, prowadzi swoją lokalną wojnę, aby tylko ocalić siebie i czteromiesięczną córeczkę. Jej historia jest po prostu niesamowita. Ile ta kobieta ma w sobie determinacji i ducha walki! Mogłaby nimi obdarzyć całą armię krzepkich mężczyzn! Jednocześnie jest wrażliwa i ma piękne serce, za co później przyjdzie zapłacić wysoką cenę.

Żeby nie było, że mężczyźni są wyłącznie źli - trzeba przyjrzeć się postaci męża Pervin, Husamowi. Widz poznaje go w momencie, gdy po kolejnej "akcji" dręczą go koszmary nocne. Stopniowo Husam wręcz traci zmysły, jest coraz bardziej rozdarty wewnętrznie - gorliwie się modli i chce postępować słusznie, jednak nie chce zabijać i sam nie chce umrzeć (w imię bohaterskiego męczeństwa). Przy tym wszystkim wydaje nam się, że szczerze kocha Pervin i próbuje jakoś poskładać do kupy ich nienormalny świat.

OK, no i mamy jeszcze Fatimę, szwedzką policjantkę, która za wszelką cenę usiłuje zapobiec atakowi terrorystycznemu w Sztokholmie, wykorzystując do tego Pervin. Obiecuje jej pomoc, ale odwleka ją w czasie, dopóki nie zdobędzie wystarczająco dużo materiałów o planowanej akcji. (co widza automatycznie wkurza, bowiem podkopuje idealistyczne mity o kobiecej solidarności) Wyobraźcie sobie zatem Pervin, w Syrii, pozbawioną jakichkolwiek praw, z mężem aktywnie działającym w ISIS, która co wieczór potajemnie rozmawia z Fatimą przez telefon - telefon, za posiadanie którego grozi jej natychmiastowa śmierć!

Dla mnie to było jedno z najtrudniejszych filmowych spotkań. "Kalifat" jest brudny, pesymistyczny, groźny, przygnębiający - i chyba przez to zwyczajnie życiowy, bez kolorków i politycznej poprawności. Surowy do zemdlenia, prawdziwy do bólu, zostawi cię w emocjonalnej zgniliźnie, bez nadziei na inny świat. Pomimo tego, a może właśnie dlatego - trzeba to zobaczyć.

środa, 15 kwietnia 2020

Wszystkie jasne miejsca/ Jennifer Niven

"GDYBY TEN BŁĘKIT MÓGŁ POZOSTAĆ NA ZAWSZE"



Na pierwszej stronie uderza w nas motto Ernesta Hemingway'a: "Świat łamie każdego i potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscach złamania." Swoiste proroctwo - poznamy historię o cierpieniu. O bólu, który finalnie dodaje sił i sprawia, że odradzasz się niczym Feniks z popiołu. 

Pytanie kluczowe brzmi: czy faktycznie to, co mnie nie zabije, to mnie wzmocni? Niewątpliwie, "Wszystkie jasne miejsca" to nie jest ckliwa lekka opowiastka o młodzieńczej miłości. Fakt - miejscami ją przypomina i to akurat jej zaleta, jednak pod warstwą uroczej i ciepłej niczym pojedyncze snopy wiosennego światła licealnej znajomości ukrywa się "depresyjna czerń" i mrok, który wciąga bohaterów do swojej czarnej dziury.

Theo i Violet spotykają się pewnego dnia na szczycie szkolnej dzwonnicy, oboje z zamiarem (czy na pewno?) pożegnania się z ziemskim cierpieniem, które trawi ich od środka. Theo ma w zasadzie obsesję na temat samobójstwa, potrafi wyrecytować statystyki dotyczące najskuteczniejszych sposobów pozbawienia życia i czeka na odpowiedni moment, by ten czyn zrealizować. Nic więc dziwnego, że wersja oficjalna brzmi, iż Violet ratuje "wariata" Theodora, znanego wszystkim indywidualistę, którego dłuższe szkolne nieobecności owiane są tajemnicą i piętrzącymi się plotkami. Nikt nie wie, że Violet również ma swój czarny świat i broni do niego dostępu jak lwica, a prawdę o wydarzeniach z wieży zna tylko Theo.

Przypadek (?) sprawia, że Theo i Violet pracują nad szkolnym projektem, który okazuje się być początkiem pięknej wyprawy w najbardziej unikatowe okoliczne miejsca Indiany, a wraz z nią - narodzinami wyjątkowej więzi, mającej spoić dwa pokiereszowane serca i uczynić je mocniejszymi i szczęśliwszymi.

Niewiele więcej mogę zdradzić, nie chcąc popsuć zakosztowania prawdziwej literackiej i duchowej przyjemności. Jeśli zdecydujecie się zatopić w tej historii, przekonacie się, co to znaczy, że Theodore Finch jest "obudzony" i jego umysł "nie chce się wyłączyć," dowiecie się, dlaczego Violet odlicza dni do końca roku szkolnego, co to jest Wielkie Potwierdzenie i efekt grawitacyjny jowiszowo-plutonowy, dlaczego bohaterowie cytują "Fale" Virginii Woolf oraz dlaczego Violet miała znaleźć swoją górę, która "na nią czeka."

Świat Violet i Fincha jest utkany cudnymi słowami, z których każde ma znaczenie i wagę, przepełniony pięknem, efemerycznością i poezją. Chcielibyśmy go zatrzymać i przegonić ciemność, hołdując zasadzie, że miłość wszystko zwycięży. Ale! - jeżeli pod tym "wszystkim" kryją się demony i "depresyjne czernie", może się okazać, że siła nawet najpiękniejszej miłości nie wystarcza, by triumfować, a najdzielniejszy i najbardziej wytrwały wojownik odchodzi pokonany, krocząc po zgliszczach wspólnych chwil, dochodząc do punktu, z którego nie ma już wyjścia.

Jestem przekonana, że właśnie owa "surowość" reguł i "życiowość" zdarzeń decydują o tym, że "Wszystkie jasne miejsca" przepełnia przede wszystkim autentyczność, a uczucie Violet i Fincha może być okrzyknięte prawdziwą miłością i nie będzie w tym krzty przesady. Cytowany w książce Cesare Pavese napisał: "Nie pamięta się dni, pamięta się chwile." Violet i Finch mają swoje jasne chwile i jasne miejsca oraz swoją wyjątkowość, której pozazdrościłby niejeden śmiertelnik, a mrok i czerń sprawiają, że są ludźmi z krwi i kości, nie zaś wymysłem wyobraźni przeciętnej powieściopisarki niemającej pojęcia o cierpieniu. Pokochacie ich natychmiast, jestem pewna.  

piątek, 3 kwietnia 2020

Pacjentka/ Alex Michaelides

"LECZ CZEMU ONA STOI TAK, MILCZĄCA" 


"Wierzę, że wszyscy jesteśmy wariatami, tylko w różny sposób." 



Z jednej strony gratuluję autorowi TAKIEGO debiutu powieściowego, a z drugiej - ślę wyrazy współczucia, ponieważ nie wyobrażam sobie sięgnąć na podobne wyżyny po raz kolejny.

"Pacjentka" to jest zdecydowanie fenomen literacki. Świetnie napisana opowieść o młodym psychoterapeucie, Theo, który za punkt honoru stawia sobie pracę z Alicią - zabójczynią męża, przebywającą w zakładzie psychiatrycznym. Ba! Celowo się tam zatrudnia, aby do niej dotrzeć.

Nie jest to zwykła terapeutyczna praca, albowiem Alicia od czasu zabójstwa milczy. Jest w powieści takie świetne określenie: wycofanie się "na ziemię niczyją choroby psychicznej." Zatem Alicia nie mówiła nic, kiedy ją aresztowali, nie mówiła również później w trakcie procesu, aż w zasadzie lekarze machnęli ręką i skupili się na odpowiedniej dawce leków, które zagwarantowałyby bezpieczeństwo zarówno jej, jak i otoczenia.

Theo nie daje za wygraną i wkręca się w swoiste śledztwo, odwiedzając krewnych Alicji, analizując jej dzieciństwo, a nawet - jak twierdzi kolega z pracy - dając się mentalnie "uwodzić." Jego zainteresowanie Alicią zakrawa o obsesję.

Oprócz tego poznajemy codziennie życie Theo, jego nieudane dzieciństwo oraz - wydawałoby się - udane małżeństwo.

Tyle mogę powiedzieć. Resztę MUSICIE przeczytać sami. Powiem jedynie, że w pewnym momencie poziom adrenaliny osiągnie apogeum. Po prostu padniecie z zaskoczenia, gwarantuję! Jak dla mnie majstersztyk.

Dylemat/ B.A. Paris

ILE WIEMY O SWOICH BLISKICH?


B.A. Paris powraca ze swoją nową powieścią i tym razem również nie rozczarowuje czytelnika. W "Dylemacie" zdecydowanie szala przeważa się w stronę psychologii bohaterów, chociaż oczywiście wisi też w powietrzu tajemnica, której rozwiązanie bardzo chcemy poznać.

Żona ukrywa coś przed mężem, mąż przed żoną, a córka przed nimi obojga (z grubsza tyle mogę zdradzić). To wszystko rozgrywa się na tle luksusowego pięknego urodzinowego przyjęcia, które wymarzyła sobie Livia (żona Adama). Pozornie idealny rodzinny obrazek szybko runie jak domek z kart, ale póki to się stanie - otrzymamy pokaźną dawkę niezłej analizy psychologicznej i - zwyczajnie - bardzo dobrego "czytadła". Wartka akcja, niemęczący styl, bohaterowie z krwi i kości. Krótko - kolejny sukces autorki i świetny "odstraszacz" rzeczywistości na trudny czas społecznej izolacji.

niedziela, 23 lutego 2020

Na skraju załamania/ B.A. Paris

O UMYŚLE OSZALAŁYM



Jak podaje okładka, w pewną deszczową noc bohaterka, Cass, przejeżdża obok dziwnie (samotnie) zaparkowanego samochodu (w samym środku lasu), w którym siedzi kobieta, najwyraźniej potrzebująca pomocy. Cass przystaje na chwilę, ale z obawy o własne bezpieczeństwo, nie wysiada z auta i po kilku minutach odjeżdża.

Wkrótce okazuje się, że tamta kobieta została zamordowana, a na dodatek była luźną znajomą Cass (poznały się na jakimś przyjęciu i były razem na kawie). Wszyscy drżą na wieść o pozostającym na wolności brutalnym mordercy. Cass zaczyna otrzymywać głuche telefony, co najgorsze, szwankuje jej pamięć. Ponieważ mama Cass zapadła na demencję w wieku 44 lat, ona również podejrzewa u siebie początki choroby. Nie tylko zapomina o spotkaniach czy o zamówionych w telezakupach przedmiotach, ale nawet nie pamięta jak uruchomić pralkę lub ekspres do kawy.

Sytuacja w jej małżeństwie staje się napięta. Cass decyduje się na farmakologię, przez co przesypia całe dnie, niezdolna funkcjonować. Morderca nadal pozostaje nieschwytany, mijają miesiące, głuche telefony nie cichną, a Cass ma przywidzenia. I co teraz?

Genialny zwrot akcji, zaskakujące zakończenie, napięcie i dynamika. Polecam!

sobota, 22 lutego 2020

Tak Cię straciłam/ Jenny Blackhurst

NIE UFAJ NIKOMU


Dzieciobójczyni. 

Susan opuszcza szpital psychiatryczny 3 lata po tym, jak została oskarżona o zabójstwo swojego malutkiego synka. Pomimo że kompletnie nie pamięta momentu morderstwa (wie tylko tyle, ile zeznali inni), uwierzyła w swoją winę i zaakceptowała karę. Wersja oficjalna: zabójstwo w trakcie depresji poporodowej. 

Próbuje zacząć życie "od nowa" (na tyle, na ile się da), z nową tożsamością, w innym miejscu. Jednak przeszłość nie daje o sobie zapomnieć - zaczynają dziać się osobliwe rzeczy. Zdjęcie starszego chłopca podrzucone w kopercie, wycinek artykułu sprzed lat znaleziony w torebce, włamania - jednym słowem szereg niewytłumaczalnych zjawisk, które mogą szybko doprowadzić do obłędu.  

Nie ujawnię szczegółów, gdyż w ten sposób zepsułabym całą zabawę. Ale powiem Wam, że powieść jest świetna, a tzw. drugie dno faktycznie przyprawia o gęsią skórkę. Okazuje się, że właściwie niczego (nikogo) nie można być pewnym, że zapomniane (pozornie) sprawy sprzed kilkunastu lat mają swój ciąg dalszy, a upiory z przeszłości wychodzą z czeluści na światło dzienne i zamieniają twoje życie w koszmar. 

piątek, 7 lutego 2020

Umysł w ogniu/ reż. Gerard Barrett

KIEDY CIAŁO ATAKUJE MÓZG


Bardzo dobrze, że nie wiedziałam wcześniej, że ta opowieść jest oparta na faktach, a pomysłodawczynią filmu jest autorka autobiograficznej powieści (pod tym samym tytułem), Susannah Cahalan. Gdybym miała tę wiedzę, film - co prawda - nie straciłby na wartości, ale z pewnością nie wywarł na mnie tak dużego wrażenia. 

Jest młoda dziennikarka, która zaczyna mieć problemy ze zdrowiem. Czuje się nieswojo, "dziwnie", boli ją głowa, nie może spać, swędzi ją skóra (twierdzi, że została pogryziona przez pluskwy). Diagnoza: przemęczenie, wypalenie, nadmiar alkoholu. Następnie zaczynają dziać się niepokojące rzeczy: Suzie słyszy irytujące odgłosy, jest agresywna, dosłownie "usypia na stojąco," ma ataki paniki. Dalsza diagnoza: stres, wypalenie, tomograf nic nie wykazał, "wszystko jest w porządku," fizycznie Suzie jest zdrowa. Symptomy nie ustępują, rodzice walczą o kolejne badania. Diagnoza: schizofrenia lub dwubiegunówka. Rodzice nie odpuszczają, widzą, że Suzie umiera, popada w obłęd, jest niebezpieczna, ale też bardzo cierpi. Naciskają na pomoc lekarską, nie odpuszczają. 

Po miesiącu chaotycznych procedur i mylnie stawianych diagnoz znajduje się lekarz, który postanawia przyjrzeć się historii medycznej Suzie. Dziewczyna już jest w stanie letargu i katatonii, jednak dzięki temu, że reaguje na proste polecenia, doktor jest w stanie przeprowadzić proste badanie, na podstawie którego odkrywa podłoże choroby. (badanie jest naprawdę banalne, a ratuje jej życie!) Okazuje się, że przypadek Suzie to autoimmunologiczne zapalenie mózgu typu NMDAR, często mylone z chorobami psychicznymi (dające zresztą niemalże identyczne objawy). Jej ciało atakuje mózg, "jej umysł jest w ogniu" - powie lekarz.  

Film odzwierciedla wszystko, co działo się w życiu pierwowzoru bohaterki, Suzannah Cahalan, która obecnie prowadzi szereg kampanii szerzących świadomość na temat tej rzadkiej choroby. Usiłuje zrozumieć "siebie" z czasów pobytu w szpitalu, chociaż nic nie pamięta (bazuje na opowieściach lekarzy i rodziców). Zdaje sobie sprawę, że tylko dzięki niestrudzonej walce Dr. Najjara udało się właściwie zdiagnozować chorobę i wdrożyć leczenie. Kto wie, ile tego typu przypadków jest leczonych psychiatrycznie z powodu braku wiedzy lub nieświadomości lekarzy? 

Nie znając historii, faktycznie byłam przekonana, że Suzie cierpi na schizofrenię. Zresztą Chloë Grace Moretz w roli Suzie jest tak nieprawdopodobnie przekonująca, że widz wierzy, że ma przed sobą obraz osoby chorej psychicznie. I to jest właśnie najlepsze w tym filmie - ponieważ podążamy za obłędem Suzie, dostrzegamy jednocześnie, jak "umysł w ogniu" charakteryzuje się objawami łudząco podobnymi do schizofrenii czy dwubiegunówki. Wówczas jesteśmy w niewielkim chociażby stopniu zrozumieć zachowanie lekarzy, bazujących na dotychczasowej wiedzy medycznej. (równocześnie jesteśmy wściekli, że nie potrafią pomóc Suzie i uprawiają swoistą "spychologię" pt. skierujmy ją do szpitala psychiatrycznego) Kiedy odkryto przypadek Suzie, była zaledwie 217 pacjentką, u której postawiono właściwą diagnozę.

Warto obejrzeć "Umysł w ogniu" nie tylko dla genialnej gry aktorskiej Chloë Moretz. Warto poczuć prawie na własnej skórze (widz naprawdę w ten film "wsiąka"), jak człowiek uwięziony w klatce swojego umysłu, nie jest w stanie samodzielnie z niej uciec, obezwładniony paraliżującym strachem przed samym sobą. Porządna dawka wiedzy medycznej i psychologicznej połączona ze świetnym aktorstwem i efektywnym montażem daje rewelacyjne rezultaty. Polecam.

czwartek, 6 lutego 2020

Dziewięcioro nieznajomych/ Liane Moriarty

UWAŻAJ, GDZIE SPĘDZASZ URLOP



Dziewięcioro nieznajomych, dziewięć historii, z których każda mogłaby być fajnym materiałem na miniserial. Wyruszają do tajemniczego australijskiego spa, gdzie każde z nich - z własnych (głęboko skrywanych) powodów - pragnie doświadczyć "transcendentalnej przemiany" (lub po prostu schudnąć i odpocząć). Ośrodkiem dowodzi pochodząca z Rosji biznesmenka po przejściach - Masza, otoczona dwójką wiernych jak pies współpracowników: Yao i Dalili. (życiorysy tych trojga wypełniłyby kolejne odcinki w/w miniserialu)

Zaczyna się typowo - sesje jogi, nocne eskapady w poszukiwaniu sensu siebie na rozgwieżdżonym niebie, zdrowe odżywianie, detoks od zegarka i mediów społecznościowych. Aż piątego dnia dochodzi do kulminacji, bohaterowie zaczynają odkrywać przerażającą prawdę o miejscu, w którym mieli spędzić dziesięć "wyjątkowych" dni.

Nie chcę wiele zdradzać, ale powiem, że akcja toczy się wartko i książkę pochłania się momentalnie, w oczekiwaniu na finał emocjonalnej jatki. Ujawnię tylko tyle - Masza nie jest taka, jak się wydaje, drzemią w niej uśpione (dotychczas) demony przeszłości, a jej szaleństwo wreszcie znajduje ujście (za sprawą niesubordynowanych gości).

To, co mi przypadło do gustu (poza całokształtem), to rozwiązanie zagadki do końca i stanowiąca klamrę garść satysfakcjonujących  informacji o wszystkich bohaterach na ostatnich stronach powieści. Nie chodzi o łopatologiczny happy end - raczej o pozbawienie irytującego niedosytu towarzyszącego nieraz dobrym powieściom, bez konkretnego finału.

Polecam bez zawahania. Życiowe doświadczenia "nieznajomych" obfitują w pokaźny wachlarz emocji, zahaczając o rozmaite wątki, rozkładając na czynniki pierwsze dręczące traumy, ciężkie jak kula u nogi zahamowania i uporczywie pielęgnowane kompleksy. Warto odnaleźć się choć w jednej z historii lub chociażby poobserwować z boku, pobawić się w krytyka, tudzież dziennikarza i dodać co nieco do swojej wiedzy o zakamarkach ludzkiego umysłu.

sobota, 1 lutego 2020

Mój piękny syn/ reż. Felix van Groeningen

WALCZYĆ DO KOŃCA CZY ODPUŚCIĆ?


Życiorys Nica i jego ojca Davida to doskonały materiał na film. Dla wtajemniczonych - historia oparta na faktach, obydwaj mają już na koncie sukcesy książkowe i od lat prowadzą kampanie uświadamiające na temat uzależnień. 

Uzależnienie zawsze zaczyna się niewinnie. Nic eksperymentował z narkotykami, "jak każdy nastolatek." Ba! Nawet jednego pięknego dnia ojciec pali sobie jointa z synem. Można? Można. To takie fajne, takie "bycie blisko" dziecka. Więź i te inne sprawy. 

Machina ruszyła. Nic jest uzależniony od dawna, sprytnie to ukrywa, zaciera ślady, więc nocne eskapady syna nie budzą początkowo u ojca nadmiernego niepokoju. Zresztą Nic zawsze przeprasza, płacze, obiecuje poprawę. Jest niezwykle uczuciowy, uwielbia swoje młodsze rodzeństwo. Kocha słowo pisane i dobrą muzykę. PIĘKNY SYN. 

Szybko okazuje się, że jest już za późno - Nic już ugrzązł w swoim narkotycznym świecie - wiedziony na przemian euforią i rozpaczą, uciekający i wracający, jak marnotrawny syn. Ojciec zawsze czeka - ZAWSZE. Pęka nam serce, ponieważ we flashbackach mamy migawki z przeszłości, na których bije z ekranu blask ich miłości, a ciepło rodzinne grzeje jak puchowy zimowy koc. Pomimo pewnej - nazwijmy to - "dysfunkcji" (rodzice rozwiedzeni, Nic mieszka z ojcem, a matkę odwiedza raz na jakiś czas), ich relacja jest niesamowita, oparta na szczerym dialogu, wypełniona lawą pozytywnych uczuć, akceptacji, lojalności, bliskości. 

Co zatem poszło nie tak? JAK to się stało, że mimo tak fantastycznego związku ojciec-syn Nic "pozwolił" opętać się chorobie? Właśnie o to chodzi w tym filmie: NIC SIĘ NIE STAŁO. Choroba nie wybiera. Możesz robić wszystko, być genialnym rodzicem, ale jeśli ziarno padnie na żyzną glebę - nie ma mocnych. Uzależnienie wykiełkuje, bardzo powoli, etapami, nieuchwytne. Gdyby był sposób, żeby je zatrzymać, każdy kochający rodzic wyprułby sobie przysłowiowe flaki, żeby tego dokonać. Tak też do pewnego momentu robi David, ojciec Nica - jest na każde jego zawołanie, niejednokrotnie wyciąga go z lokalnych spelun, odwiedza w szpitalu po każdym narkotykowym incydencie. Usiłuje dokonać niemożliwego - walczyć z chorobą, niejako w imieniu syna. I tu już pozostaje tylko walić głową w mur.

Skoro nawet zatrzymanie akcji serca u kumpeli, nawet standardowe "stoczenie się na dno" nie prowadzi do wyczekiwanej cudownej przemiany Nica - mamy dowód, że choroba jest bezlitosna. Kto nie jest świadomy, ten wreszcie pojmie złotą prawdę terapeutów - wyjście z uzależnienia jest możliwe tylko, jeśli człowiek uzależniony tego chce. Zakończenie filmu stawia znak zapytania, ale z realiów wiemy, że Nic jest trzeźwy od 9 lat, zatem to napawa nas nadzieją. Szczęśliwi ci, którym się udało. 

Wybitne kreacje aktorskie - duet Chalamet-Carell chwyta za serce i czyni opowieść jeszcze bardziej poruszającą. Rodzicu, dziadku, babciu, nauczycielu, nastolatku - obejrzyj, przemyśl. WARTO. 

środa, 29 stycznia 2020

Boże Ciało/ reż. Jan Komasa

KTO JEST PRAWDZIWYM KSIĘDZEM? 


Bartosz Bielenia rządzi! Jego kreacja "robi" ten film, widz czuje się oczarowany jego charyzmatyczną twarzą od pierwszych minut filmu. Magnetyzujące spojrzenie, zmysłowy głos, filmowa (trochę oldskulowa) uroda.

Za Bartoszem idzie historia. Już wszyscy wiemy, że częściowo oparta na faktach, będąca (wg reżysera) zlepkiem różnorakich opowieści o fałszywych kapłanach. Wszyscy znamy fabułę: chłopak na warunkowym zwolnieniu z poprawczaka, zamiast trafić do stolarni w małym bieszczadzkim miasteczku, dziwnym zbiegiem okoliczności kieruje swoje kroki do kościoła, a stamtąd - na plebanię, gdzie natychmiast zostaje poproszony o pełnienie posługi.

Daniel zawsze był blisko Boga. W poprawczaku służył do mszy, bardzo chciał zostać księdzem. Wzór stanowił dla niego ksiądz Tomasz, który próbował dotrzeć do młodych chłopaków i pokazać im dobrą drogę. (zresztą Daniel "zapożycza"później jego słowa do swoich kazań) Konserwatywny widz z pewnością dostrzeże sprzeczność między wiarą chłopaka a jego czynami - ale to materiał na osobną dyskusję, w której musielibyśmy uwzględnić przeszłość Daniela, jego wiek, wdrukowane schematy zachowań, emocjonalny rozgardiasz i inne czynniki mające wpływ na kształtowanie naszej tożsamości.

W każdym razie Daniel zostaje kapłanem, o którym marzy "nowoczesny" kościół. Zawsze jest blisko ludzi, słucha ich, dotyka go każda tragiczna opowieść. Chce czynić dobro, chce być czysty jak Chrystus. Przez jakiś czas skupia wokół siebie skromną bieszczadzką społeczność, jest idolem młodzieży, prawi fantastyczne kazania. W momencie, kiedy odważnie wkracza w sam środek konfliktu dotyczącego feralnego wypadku samochodowego lokalnych mieszkańców, społeczność się buntuje. Daniel nie daje za wygraną i doprowadza do godnego pochówku kierowcy auta, obwinianego za wypadek, odrzuconego przez ludzi z miasteczka. Dla niego każdy ma prawdo być pochowany w świętej ziemi, każdy.

Daniel wie, co znaczy być wykluczonym, odczuwa piętno lat spędzonych w poprawczaku na swojej skórze. Ludzie - jak dotąd - identyfikowali go poprzez jego życiorys. Tutaj, na parafii, wreszcie oddaje serce innym. Ma czystą kartę. Uderza nas jego wrażliwość, pragnienie bycia dobrym, chęć niesienia pomocy bliźniemu. Widzimy, że on chce żyć Ewangelią, choć ma trudności w prowadzeniu tradycyjnego życia wg Dekalogu. Pod koniec filmu zobaczymy, że pozostawi po sobie wiele dobra, co dowodzi, że jeden człowiek jest w stanie zmienić życie innych, uratować ich z moralnej zgnilizny.

Niby wiemy, że Daniel popełnia świętokradztwo, ale jednocześnie zadajemy sobie pytanie: czy czyni coś złego? Czy krzywdzi innych? Niestety - dość szybko dopadnie go przeszłość, ale o tym przekonacie się sami. (niemałą rolę odegra tutaj ksiądz Tomasz, którego finalny wybór nie do końca przypada widzom do gustu, wielu nawet się z nim nie zgadza - osobna dyskusja) Końcówka wbija widza w osłupienie, pozostawia niedosyt, a przy tym wydaje się być konkluzją gorzkiej prawdy o życiu. Czyli: nie daliście chłopakowi szansy, to teraz macie.

"Boże Ciało" to baza do niekończącej się dyskusji na temat wizji Kościoła Katolickiego w Polsce. Obrazy wiernych, którzy w tygodniu hejtują wdowę po kierowcy, a w niedzielę padają na kolana - są nam raczej znajome. Obrazy księży, którzy z rozrzewnieniem wspominają małe grzeszki z seminarium - też. Obraz poranionej młodzieży, dla której zakład poprawczy to doskonała przepustka do wejścia w dalszy świat przestępczy - boli. W tym wszystkim Daniel - dla którego modlitwa jest święta, drugi człowiek istotny, walka o ideały - ważna. Kto zatem jest prawdziwym księdzem? Ten wyświęcony o podwójnej moralności, czy ten kapłan z serca, który chciałby iść ścieżką chrześcijańskich wartości i siać dobro? Sami zdecydujcie. Film świetny, trzeba obejrzeć.

Blue Jay/ reż. Alexandre Lehmann

CZY DA SIĘ COFNĄĆ CZAS?



Jim i Amanda spotykają się po 23 latach w rodzinnym miasteczku, w którym spędzili swoją młodość, wypełnioną miłością, szaleństwem i marzeniami o wspólnej przyszłości. Ponowna konfrontacja zdumiewa ich obojga i prowadzi do niewinnej pogawędki w kawiarence. Stamtąd zaś - do wizyty w rodzinnym domu Jima, w którym porządkuje rzeczy po swojej zmarłej mamie.

I tutaj odbywa się noc wspomnień - jedyna w swoim rodzaju, wzruszająca - mało powiedziane, raczej: emocjonalnie rozwalająca widza na kawałki. To trzeba obejrzeć, poczuć, nie będę zdradzać szczegółów. Jim i Amanda na tych kilka godzin przenoszą się w czasy swojej (pozornie, jak się później okaże) młodzieńczej beztroski, próbując wskrzesić najpiękniejsze momenty, kiedy jeszcze nie musieli mierzyć się z dorosłością. Sentyment? Przeznaczenie? Przekonacie się sami.

Pytanie: czy da się cofnąć czas? Może na kilka chwil. Czy da się wrócić do tego, co było, w momencie, kiedy każde z nich poszło swoją drogą? Czy można przywrócić to uczucie, a może - ono nigdy nie zniknęło? Każde spojrzenie Jima na Amandę powoduje, że przechodzi przez nas poruszający dreszcz, od pierwszych chwil dostrzegamy jego zakłopotanie, wewnętrzną walkę ze sobą, swoistą niemą rozpacz. Jego oczy mówią: kurde, to miała być matka moich dzieci.

Amanda zaś jest szczęśliwą mężatką (jak początkowo twierdzi). Potocznie mówiąc, ułożyła sobie życie, zapomniała o przeszłości. Ale jednocześnie wchodzi w ten wehikuł czasu, dobrowolnie zanurza się w wieczór wspomnień, wieczór bycia sobą, bez skrępowania, wdrukowanych schematów, obciążeń.

Najpiękniejsza w "Blue Jay" jest właśnie ta wyprawa w głąb siebie, powrotu do siebie sprzed 23 lat, rozpaczliwe usiłowanie zamrożenia czasu i zrozumienia siebie z "wtedy", gdy jeszcze bezduszny świat dorosłości wydawał się obcy i odległy. Kiedy Jim odkłada dla Amandy różowe i fioletowe żelki, ponieważ pamięta, że te jej najbardziej smakowały - rozpływamy się jak nastolatkowie. 23 lata! Czy bohaterowie przegapili swoją szansę na najprawdziwszą, najczystszą miłość?

Nic więcej nie powiem, musicie sami zobaczyć. "Blue Jay" sprawił, że w moje serce wlała się spora masa rozmaitych uczuć. Ciepła, miłości. Ale też - smutku, nostalgii. Nieprawdopodobny film, a kreacja Jima (rewelacyjny Mark Duplass, także scenarzysta) aż prosi się o deszcz najlepszych możliwych nagród. Całość oparta jedynie na dialogach (naturalnych, niewymuszonych), fabuła koncentruje się wyłącznie na wspólnym spotkaniu - fani "Przed wschodem słońca" poczują ten wyjątkowy klimat, w którym każde słowo coś ZNACZY. Czarno-biała, słodko-gorzka opowieść o uczuciach. Dla koneserów. Perła, majstersztyk.

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Współlokatorzy/ Beth O'Leary

NA POCZĄTKU BYŁY LISTY ...



Wszystko zaczęło się od listów! (jak w wiktoriańskich powieściach - listy, romantyzm, słowo pisane!!!) Właściwie - liścików, zostawianych w rozmaitych miejscach po całym mieszkaniu, stanowiącym kanał komunikacji między tytułowymi współlokatorami, którzy - nota bene -  się nigdy nie widzieli. (!)

Układ jest prosty: Leon pracuje nocami, Tiffy w dzień, zatem użytkowanie wspólnie wynajmowanego mieszkania będzie odbywać się wymiennie, bezkolizyjnie, anonimowo. Tak wskazywała "umowa" - jednak dość szybko zaczynają pojawiać się małe samoprzylepne karteczki, na których każde z nich kreśli jakiś update z minionego dnia, jakąś miłosną poradę, jakieś słowa wsparcia. To trwa miesiącami - miesiącami tworzy się wyjątkowa więź, ciepło, lojalność.

Tiffy natychmiastowo reaguje na problemy rodzinne Leona, uruchamia łańcuch pomocy, co dla niego jest czymś nieprawdopodobnym (czego nie doświadczył ze strony swojej dziewczyny Kay). Leon zaś przeczuwa, że były chłopak Tiffy nie jest tak lukrowany, jak by się wydawało, że za fasadą pięknisia kryje się czarny, psychopatyczny umysł. (nie spojlerując, Leon ma swoje doświadczenia, które ułatwiają mu ocenę sytuacji)

Fabuła jest wartka, język żywy, nic nie męczy, nic się nie dłuży. Ta powieść jest po prostu świetna - totalnie nowe spojrzenie na budowanie związków. Coś w stylu: wróćmy do korzeni, zacznijmy od relacji, od przyjaźni, a dopiero potem zanurzmy się w cielesności.

Dodajmy: Leon nie jest idealny. Jest mocno pokrzywiony emocjonalnie, "wklęsły", pozamykany. Tiffy jest zwariowana, gadatliwa, głośna - ale wewnątrz walczy z demonami z poprzedniego związku (niektórym może być ciężko ją zrozumieć, ale tak działa schemat przemocy i dziękuję autorce za ten wątek!). Oboje są zwyczajni, mają wady, słabości, ułomności - ale udaje im się stworzyć unikatową bliskość, o której wszyscy marzymy. Paradoksalnie - ich kontakt ma początek w spaniu we wspólnym łóżku, ale od dziś to stwierdzenie nabiera nowego znaczenia. :)

niedziela, 19 stycznia 2020

Łańcuch/ Adrian McKinty

NAJCIEMNIEJSZA STRONA CZŁOWIECZEŃSTWA



Kiedyś przeczytałam w książce "Dar strachu" Gavina de Beckera (nota bene, genialna pozycja psychologiczna), że jeśli jesteś w stanie wyobrazić sobie najbardziej potworną zbrodnię ludzkości, to równie dobrze mógłbyś jej dokonać, gdyby życiowe okoliczności zaprowadziły cię w jakiś ciemny mentalny zaułek. 

Zatem - jeśli uważasz, że nie jesteś w stanie popełnić przestępstwa, jesteś w błędzie. Jesteś - jeśli w grę wchodzi życie twoich dzieci. 

W całkowicie zwyczajny i niezwiastujący niczego złego dzień, po podrzuceniu nastoletniej córki na przystanek, Rachel otrzymuje telefon, który wprawia ją w osłupienie. Córka zostaje porwana - aby odzyskała ją żywą, musi postępować według podanych wskazówek i ... porwać inne dziecko. Po następnym porwaniu i przekazaniu zasad gry, jej córka zostanie uwolniona. W ten sposób tworzy się tytułowy "ŁAŃCUCH", który działa już kilka lat i zdaje się nie mieć końca.  

Rachel bez chwili namysłu wchodzi w chory układ. Teraz musi "upolować" kolejne dziecko, uwięzić je i przekazać wytyczne jego rodzicom. Oni robią to samo ... łańcuch trwa. To jest jedna płaszczyzna - co rodzic jest w stanie zrobić dla swojego dziecka. Odpowiedź: WSZYSTKO, także skrzywdzić innych. Ostatecznie na szali i tak zawsze zwycięży życie twojej córki lub syna, a nie to "cudze." Ono już wtedy nie ma takiej wartości. 

Jednak z biegiem wydarzeń dowiadujemy się, kto za "łańcuchem" stoi, migają nam drastyczne obrazy z przeszłości, czyjeś dzieciństwo, okrucieństwo, przemoc, morderstwo. Pojedyncze elementy układanki złożą się w całość dopiero pod koniec powieści. I tutaj uderzy nas to, co było również we wspomnianej przeze mnie książce Beckera. Czyli: możesz jako dziecko przeżyć wiele potworności, a potem wybrać dwie drogi - albo przekujesz to w coś dobrego, albo zanurzysz się w ciemny świat i zapragniesz odwetu. Na losie, na przypadkowych ludziach, na świecie. 

"Łańcuch" traktuje o najczarniejszej odmianie ludzkiego umysłu, którą "hoduje" każdy z nas.  Nie jest jednoznaczne, kto jest przestępcą, kto ofiarą. Tak naprawdę z ofiary bardzo szybko zmieniasz się w kata, jeśli tylko takie postępowanie może ochronić twoich bliskich. Granice się zacierają, bierzesz udział w przestępstwach, które oglądałeś w kinie albo czytałeś o nich na pierwszych stronach gazet. Uczynisz to mimowolnie, jak automat, ponieważ życie twojej rodziny jest warte każdych poświęceń, nawet innych ludzkich istnień. Zostaniesz częścią "łańcucha" - za wszelką cenę.

poniedziałek, 6 stycznia 2020

Znajdź mnie/ André Aciman

POWSTAJĘ Z MARTWYCH, BO TY JESTEŚ



"Zostawiamy po sobie nasze cienie i powierzamy to, czego się nauczyliśmy,
 co przeżyliśmy i co wiedzieliśmy, naszym pogrobowcom."

Boże mój, cóż to była za duchowa, intelektualna i językowa uczta! Istny majstersztyk, literackie wyżyny, na które wspinają się jedynie nieliczni. Świetnie poprowadzona fabuła, co rusz literackie perełki, wielowymiarowi, niesamowici bohaterowie, efemeryczna sensualność, magia, smak, wyczucie - w tej książce jest WSZYSTKO, do czego dążą powieściopisarze, co decyduje o tym, że człowiek tę powieść po prostu pochłania, żyje nią, siedzi w niej myślami.

Niewiele chcę zdradzać, powiem tylko, że cała historia podzielona jest na trzy - nazwijmy to - sekcje. Na początku poznajemy dalsze losy Samuela, ojca Elio. (przecudny miłosny wątek obalający wszelkie stereotypy, kiedy Samuel opisuje Mirandę: "wzbudziła pragnienie rzeczy dotychczas uważanych za na zawsze usunięte z mojego życia") Druga część to nasz ukochany Elio, 20 lat później, słynny pianista, artystyczna dusza, wrażliwiec. (nie mogę spojlerować) Trzecia - Oliver. Mieszkający w Ameryce, planujący powrót do Anglii. Żona, dzieci i tzw. "normalne" życie.

Kto pokochał "Tamte dni, tamte noce", ten da się bez trudu oczarować "Znajdź mnie." Dla mnie to jest literacki Oscar, czytelniczy Golden Globe - który łączy w każdym calu wszystkie marzenia książkoholików. MUSICIE zanurzyć się w świat Acimana, życie jest wtedy piękniejsze!

Nawiązując do początkowej myśli, zanim zostawimy nas naszym "pogrobowcom," trzeba wyruszyć w odważną podróż, by znaleźć tych, do których bezgranicznie należy nasze serce. Tylko śmiałkowie są na tyle szaleni, aby zaryzykować wszystko i podążyć ku prawdzie. A tylko w prawdzie jesteśmy wolni, a nasze serca uskrzydlone.

Autor celnie przywołuje słowa Goethego: "Całe moje dotychczasowe życie było tylko prologiem, tylko zwlekaniem, tylko przepędzaniem czasu, tylko marnotrawstwem, dopóki nie poznałem ciebie."

Niech ta złota myśl będzie podsumowaniem i zapowiedzią tego, co znajdziecie u Acimana.