piątek, 22 lipca 2022

Bez tchu/ Jennifer Niven

 "NAPEŁNIAJ OCZY CUDAMI"



Jennifer pisze jak nikt inny. Kiedy się ją czyta (nawiasem mówiąc, genialne tłumaczenia wszystkich trzech powieści!), każde słowo zdaje się być wyrwane prosto z trzewi. Są to słowa surowe, jednocześnie poetyckie, ludzkie, ale i magiczne. Ona potrafi uchwycić NANOSEKUNDY, błyskawiczne flesze przemykające nam przed oczami, momenty wstrzymania oddechu czy zmrużenia oczu - i wszystkie mają znaczenie, wypływają na wierzch z naszego wnętrza, poprzedzając wypowiedziane słowa lub poczynione gesty.

Claude, z powodu rodzinnych turbulencji, spędza wakacje na wyspie i ten nieplanowany wyjazd zmieni w jej życiu wszystko. Claude zacznie odkrywać swoją tożsamość rodową, ruszy w podróż w głąb rodzinnych relacji, pozna historie swoich przodkiń, zanurzy się w ich cierpieniu - wszystko po to, aby znaleźć rdzeń, na którym buduje się swoje jestestwo i potem czerpać z niego siłę, odkryć siebie prawdziwą. 

No i pojawi się Jeremiasz - człowiek wyspy, wody i słońca. Bosonogi i tajemniczy, zaprosi Claude do swojego świata, obnaży swoje słabości, a jednocześnie pozna Claude tak, jak nikt nigdy wcześniej nie poznał. 

"Bez tchu" to też apoteoza pisania. Mieszkańcy wyspy przez lata pisali listy i składowali je w sekretnej szufladzie. Mama Claude jest pisarką i na wyspie szuka inspiracji do kolejnych powieści. Claude używa słów, aby wylać siebie całą na papier. W rozmowie z Jeremiaszem powie: "Kiedy napiszesz rzeczywiście dobre, prawdziwe zdanie, fragment albo scenę, czujesz się niezwyciężony, jakbyś mógł wszystko. Jakbyś miał supermoce: w tym momencie nikt cię nie ruszy. Jesteś najlepszy ze wszystkich". 

Czytajcie Jennifer. Czasami wypełnia nasze serca jak promienie słońca, innym razem rozrywa je na kawałki. Ale zawsze jest prawdziwa, a jej słowa zdają się być napisane tylko dla nas. 

piątek, 6 maja 2022

Rozmowy z przyjaciółmi/ Sally Rooney

 "JEST COŚ PIĘKNEGO W TYM, JAK ODBIERASZ ŚWIAT"




Jeśli zacznę od tego, że Sally Rooney napisała o miłosnym trójkącie (tudzież czworokącie), to pomyślicie, że to bardzo banalne i w ogóle nie ma sensu zawracać sobie "Rozmowami..." głowy. Ale chyba tylko Rooney potrafi z pozornie banalnego tematu stworzyć coś ważnego i wartościowego, i sprawić, że prozaiczne wydarzenia nabierają niemalże metafizycznego wymiaru. 

"Rozmowy z przyjaciółmi" są pierwszą powieścią Rooney, co w sumie ma sens, bo nie są to na pewno wyżyny, na jakie wspięła się w kultowych już obecnie "Normalnych ludziach". Tutaj Sally dopiero się rozkręca, ale już widzimy, że ma oryginalny warsztat i wyjątkowe spojrzenie na świat. 

Rooney trzeba lubić. Pisze bez cudzysłowów i myślników (mnie akurat odpowiada), więc dialogi i rozważania bohaterów zlewają się w jeden - prawie! - strumień świadomości (spokojnie, Sally stawia kropki i używa dużych liter; po prostu musimy być czujni w czasie czytania!). Jest naprawdę charakterystyczna, opisuje, co kto zjadł na śniadanie, w którą stronę się spojrzał i co dokładnie powiedział. Dla niej każdy detal ma znaczenie: począwszy od tostów na śniadanie, przez kanapę w pokoju do pisanych w nocy smsów. To nie koniec! Ważne również, czy bohater w danym momencie przygotowuje posiłek, czy otwiera komuś drzwi, czy podaje dłoń, a nawet ... gdzie leży jego pies (!). Brzmi dość ekstrawagancko, ale uwierzcie, że dzięki tym zabiegom jesteśmy w stanie wyobrazić sobie WSZYSTKO, co Rooney chciała nam przekazać. 

Cała powieść to właśnie rozmowy - z kimś, o kimś, ze sobą, o sobie. Tak jak u nas - one zawsze są PO COŚ, są przyczyną lub skutkiem, z nich składa się codzienność. Jedno słowo prowadzi do następnego, raz wypowiedziane przez nas zdanie żyje za chwilę już poza nami i staje się częścią nowego scenariusza, w którym nie zawsze jesteśmy główną postacią. A bywa i tak, że nasze oczy "prowadzą własną rozmowę", jak u Rooney, jak u Frances i Nicka (ale o tym już musicie sami się przekonać!).  

Prawda jest taka, że albo Rooney Wam się spodoba i będziecie czekać na ciąg dalszy, albo dacie sobie spokój po kilku stronach. Ja jestem z tych pierwszych. A Wy?

PS. Duży plus za bardzo potrzebny wątek medyczny! 

poniedziałek, 21 marca 2022

FeMYnizm/ Martyna Kaczmarek

 BYĆ KOBIETĄ, BYĆ KOBIETĄ 


Trudno ostatnimi tygodniami zająć głowę czytaniem, kiedy zewsząd bombardują nas dramatyczne wiadomości z Ukrainy. Z jednej strony, bardzo by się chciało uciec w nieznane i zanurzyć się w odrealnionych, literackich odmętach, a z drugiej - umysł błądzi i odmawia koncentracji. 

Może właśnie dlatego sięgnęłam po "FeMYnizm" - nie jest to powieść, więc nie musiałam martwić się, że umkną mi szczegóły i za chwilę trzeba będzie zaczynać od nowa (przy szalejących nieposłusznie myślach to wielce prawdopodobne). Kto zna Martynę Kaczmarek (ja od ponad roku śledzę jej konto na Instagramie), ten wie, że autorka dbała o każdy szczegół, pilnując, aby książka stała się rzetelną porcją wiedzy na temat roli kobiet na przestrzeni wieków. 

Potraktowałam "FeMYnizm" jak lekturę na studiach - w dobrym tego słowa znaczeniu! Zaznaczałam ciekawe fragmenty, próbowałam zapamiętać niektóre fakty, robiłam zdjęcia wartych zapamiętania cytatów. A przede wszystkim - poszerzyłam wiedzę, a to akurat bardzo lubię! 

Martyna podzieliła swoją książkę na kilka sekcji (np. Dzieciństwo, Finanse, Zdrowie) i w każdej z nich otrzymamy pokaźną dawkę informacji. O nas, kobietach. O mężczyznach, którzy budowali struktury społeczno-polityczne od stuleci. O tym, dlaczego jest tak jak jest (a więc nie najgorzej, ale i nie za dobrze) i o tym, jak daleko nam, Polakom i Polkom, do ideału. 

Uwaga! Z miejsca odpieram ataki, jakoby pozycja ta miała godzić w mężczyzn jako takich. Absolutnie! Martyna rozprawia się z patriarchatem jako systemem, analizuje relacje damsko-męskie i podkreśla, jak ważna jest zmiana, ale przy tym wszystkim zaznacza, że jesteśmy RÓŻNI i to jest OK. 

Powinniśmy jednak być RÓWNI - i to stan rzeczy, do którego dążymy. Równe płace, równy podział obowiązków, równe prawa - wszystko wydaje się takie proste, a jednak szereg danych, jakie autorka przywołuje, świadczy, że pokłosiem wielowiekowego patriarchatu jest zakorzeniony w polskiej mentalności obraz grzecznej i uległej pani domu, piastunki domowego ogniska. Jeśli jest to nasza dobrowolna decyzja - to super, kibicujemy! Ale jeśli któraś z nas chce żyć inaczej, a społeczeństwo na to nie pozwala?  

Martyna nie krytykuje żadnych wyborów, podkreśla jednak, że warto znać swoje możliwości i zobaczyć, co świat ma do zaoferowania. Genialnym podsumowaniem są cytowane przez autorkę słowa aktywistki Marian Wright Edelman: "Nie możesz stać się kimś, kogo nie znasz". Czy to nie piękne? MUSISZ poznać siebie w różnych wersjach, żeby wiedzieć, która jest twoja, a którą należy pożegnać. I fajnie by było, gdyby tzw. ogół cię w tym wspierał. 

Zatem, drogie Kobiety - rozejrzyjmy się wokół. Szukajmy, próbujmy. Uczmy się, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Edukujmy innych. Jeśli pragniemy być paniami domu - bądźmy nimi. Jeśli wolimy chodzić po ośmiotysięcznikach - chodźmy. Jeśli marzy nam się bycie prezeską korporacji - wspinajmy się ochoczo po szczeblach kariery. 

Żyjmy w zgodzie ze sobą. Jeśli potrzeba - walczmy o swoje! Słowem, wiedzą, czynem. Kropla drąży skałę, prawda? 

Nie bójmy się być feministkami! One kiedyś zaczęły dzieło, które MY musimy dokończyć. 

***

PS. Książkę dostałam od mojej siostry na 40-ste urodziny - dzięki, Siostra!

piątek, 21 stycznia 2022

Masz nową parę!/ Anna Klimczewska

 OLGA W WIELKIM MIEŚCIE


"Masz nową parę!" przenosi nas do świata internetowych randek (tutaj w roli głównej niezwykle popularny obecnie Tinder), który rządzi się własnymi prawami. Prawami dżungli! Wygrywa najpiękniejszy (tudzież ten po najskuteczniejszej fotograficznej korekcie), palec idzie w prawo, system was dopasowuje i - voila! 

Olga skończyła 41 lat, postanowiła rzucić najlepszego męża na świecie (serio! i ostrzegam - nie każdy zrozumie jej decyzję) i zacząć żyć od nowa. Rzuca się w wir epizodycznych spotkań z Tinderowymi mężczyznami, zmieniając ich z prędkością światła, jak przysłowiowe rękawiczki. "Masz nową parę!" to trochę połączenie Sparksa (od czasu do czasu pojawia się romantyzm i potencjalna głębia) i Blanki Lipińskiej (duuuużo seksu, bez cukru, przez co niektóre relacje są mocno spłycone, chociaż z drugiej strony - realistyczne). Wciąga niczym "Seks w wielkim mieście" - chyba dlatego że Olga uosabia wyzwolenie, feminizm i hedonizm w jednym. Niczym tamtejsza Samantha, żyje pełnią życia i totalnie nie przejmuje się opinią innych (to akurat jest fajne!). Zatem po prostu czytasz powieść z czystej ciekawości, czy bohaterce się powiedzie i może skusi się na wielkie uczucie, a przy okazji bawisz się dość dobrze, gdyż niektóre historie są naprawdę unikatowe. 

Nie jest to literatura wysokich lotów, ale kto powiedział, że mamy czytać wyłącznie Tołstoja czy Norwida? Nie notowałam bynajmniej złotych myśli i nie miałam dreszczy, jak wtedy gdy napotkanie zdanie wydaje się być napisane tylko i wyłącznie dla mnie. Ale - uśmiałam się jak przy dość dobrym obyczajowym serialu, więc koniec końców jest ok. 

niedziela, 16 stycznia 2022

Męskie sposoby na damskie rozmowy/ Katarzyna Miller

 KOBIETY (I ŻYCIE) OD PODSZEWKI 


Pani Katarzyna Miller przeprowadza rozmowy ... a nie, czekaj! Właściwie powinnam zacząć: z panią Katarzyną Miller rozmawiają mężczyźni, którzy pragną WIEDZIEĆ WIĘCEJ (jakże przyjemna odmiana od tych, którzy "wiedzą już wszystko"!). Chcą zgłębić nie tylko tajemnice kobiecej duszy, ale sekrety życia w ogóle. Faceci z różnych środowisk (m.in. Tomasz Kot, Zbigniew Zamachowski, Michał Olszański), z rozmaitym bagażem doświadczeń. O co pytają? 

A na przykład:

- Jak przetrwać?

- Warto się kłócić?

- Czym się kierować w życiu - sercem czy rozumiem?

- Czy kobiety są wierne?

- Czy radości można się w życiu nauczyć?

- Czy asertywność wyklucza empatię? 

- Co nam się w życiu należy?

O, dziwo! - pani Kasia ma na wszystko odpowiedź! Natychmiast! Z wrodzonym sobie wdziękiem, pewnością siebie, a nade wszystko - ogromną wiedzą - rozprawia o sobie, o innych kobietach, o rodzinie, związkach, przemocy, feminizmie. O tym, czym jest miłość, a czym nie jest i kiedy poznać, że się kończy. O świecie, w którym kobiety są wyzwolone, a jednocześnie dźwigają na swoich barkach ciężary wdrukowanych przed laty schematów, przez co gubią drogę i są nieszczęśliwe. O tym, co nas różni, ale też co łączy. I choć można się czasami z nią nie zgadzać (lub przynajmniej polemizować, co zresztą wszyscy rozmówcy czynią) - szereg "złotych rad" warto zapisać i wcielić w życie. Albo przemyśleć chociażby. 

Moim numerem jeden są słowa: "Rozbierzmy się z pędu. Ubierzmy się w spokój". Tego nam wszystkim życzę! 

poniedziałek, 3 stycznia 2022

W drogę!/ Beth O'Leary

 ZDECYDOWANIE ZBYT DŁUGA DROGA DONIKĄD


Kiedy Beth O'Leary wydała "Współlokatorów", z impetem weszła do czytelniczego świata 20-30-40-parolatków i zaskarbiła sobie sympatię Bookstagrama. To był niewątpliwy sukces. Dzisiaj ...  mam wątpliwości, czy to dobrze zacząć od bestsellera, który wywołuje wszechobecny zachwyt? Bo co właściwie zostaje "na potem"? Pogoń za ideałem? 

Po znakomitych "Współlokatorach" przyszedł czas na  "Zamianę". Było mniej szału, ale powieść trzymała poziom. Może akcja mniej wartka, ale i bohaterowie przyjemni, i język przyzwoity. 

Wobec trzeciej pozycji miałam duuuże oczekiwania. Streszczenie zapowiadało typową "powieść drogi", wypełnioną uczuciowymi potyczkami głównej pary, a okładka wabiła świetnym designem. Tymczasem ... ku mej wewnętrznej literackiej rozpaczy, odnalazłam 412 stron miłosnej historii, której sedno można by z powodzeniem zamknąć w połowie objętości. (czy tylko ja mam wrażenie, że autorzy co poczytniejszych lektur piszą "na ilość", a nie "na jakość"?) 

Generalnie nie wiem, co definiuje tak zwaną "wielką miłość" Dylana i Addie. On zakochuje się w jej wyglądzie, ona nie rozumie za grosz jego wierszy, a po dwóch tygodniach wakacyjnego romansu są gotowi niemalże układać ze sobą życie, niczym sklonowani bohaterowie ostatniego (nieudanego) Sparksa. 

Autorka przeplata ze sobą dwa plany czasowe, zapewne celem wprowadzenia dynamiki; w rezultacie właściwie czytelnika irytuje, albowiem nie ma w tej opowieści nic aż TAK tajemniczego, co wymagałoby gradacji flashbacków, mających wyjaśnić jakąś niebywałą zagadkę z przeszłości. W rzeczywistości ... ów - nazwijmy to - "sekret" okazuje się być zwykłym nieporozumieniem (co prawda okraszonym dramatycznymi okolicznościami), więc dlaczego czytelnik czeka na niego 400 ciągnących się niemiłosiernie stron?

Żeby nie było wyłącznie gorzko - odnalazłam tu kilka słownych perełek (główny bohater pisze wiersze, więc zasadniczo rozdziały z jego perspektywy należą do najprzyjemniejszych) - kiedy Dylan opisuje Addie ("jest sobą w czystej, nierozcieńczonej formie" ) lub swoje odczucia ("zwijam się w sobie jak ślimak"). Niestety, w niemalże równej ilości mamy banalnie ckliwe opisy przeżyć wewnętrznych, na wzór mało oryginalnych tzw. "książek o miłości". 

Potężny, noworoczny zawód.  

Pozostaje zapytać: dlaczego, Beth?