czwartek, 6 maja 2021

Afekt/ Remigiusz Mróz

 BLISKIE SPOTKANIE Z REMIGIUSZEM MROZEM



"Chyłkę" telewizyjną uwielbiam. Świetna gra aktorska i genialne zwroty akcji. Będąc pod urokiem serialu, postanowiłam zmierzyć się z literackim pierwowzorem. Oto Remigiusz Mróz - opiewany wszem i wobec polski twórca najbardziej poczytnych kryminałów - pomyślałam: idę w to! 

Trudno uwierzyć, ale zaczęłam czytelniczą przygodę z panem Mrozem właśnie od "Afektu," najnowszej pozycji z serii "Chyłki". Powodowana ciekawością, przeskoczyłam kilkanaście poprzednich. Czy to dobrze czy źle - właściwie trudno mi ocenić. Albowiem wydaje mi się - mogę się mylić (?) - że już "poczułam" na własnej skórze, z czym się słynny Remigiusz je. 

Zgadza się - fabuła jest mocno zakręcona. Pogmatwana do granic możliwości, zmusza czytelnika do rejestrowania kilkunastu nazwisk w obrębie jednego rozdziału i paru kolejnych w następnych. Wątki mnożą się strona po stronie, bez wątpienia trzeba być czujnym i skupionym - a to duża zaleta książki. Zakończenie klasycznie wciska w fotel. Postaci są dobrze skrojone, aczkolwiek mając w głowie Cielecką i Pławiaka, nie byłam w stanie stworzyć innych wizerunków Aśki i Zordona. Nie jest to jednak wadą, gdyż większość z nas jest oczarowana serialową parą, prawda? 

Dojdźmy zatem do tego, co wadą z pewnością jest. Język. O-mój-Bo-że, czytałam i czytałam, ciągle pytając siebie: dlaczego. Dlaczego Mróz używa trylion razy wyrażenia "dwoje prawników" lub "troje imiennych partnerów"? Dlaczego jego styl przypomina wypracowanie ósmoklasisty, z tą małą różnicą, że uczeń podstawówki prawdopodobnie nie wplótłby w nie wyrazów powszechnie uznanych za wulgarne? Żeby nie było - to akurat mi nie przeszkadza, wszak fani Chyłki wiedzą, że siarczyste słownictwo stanowi element jej nietuzinkowej osobowości. Ale, na Boga, można to opowiedzieć troszkę lepiej, poprawniej, ciekawiej! 

Narażę się pewnie fanatycznym zwolennikom pana Remigiusza - cóż, biorę to na klatę. Mam za sobą wiele thrillerów, głównie psychologicznych; z ręką na sercu wyznam, że każdy z nich kusił nie tylko fabułą i bohaterami, a również bardzo przyzwoitym stylem. Zwyczajnie - przyjemnie się je czytało. Wiadomo, daleko im do Dickensa czy Zafona, ale przynajmniej nieudolne synonimy nie gryzły w oczy. (!)

Utknęłam na rozdrożu. Pan Mróz mnie nie przekonał. Na półce czeka jeszcze kilkusetstronicowe "Umorzenie", jednak nie wiem, czy dobrowolnie jestem gotowa ponownie doświadczyć literackiego rozczarowania tylko dlatego, że darzę sympatią głównych bohaterów. Może poczekam spokojnie na kolejne ekranizacje? Póki co, dylemat nierozwiązany.