WOLNOŚĆ NIEJEDNO MA IMIĘ
Najlepsze w "Kalifacie" jest ukazanie kilku perspektyw wobec islamu i wolności wyznania. Z jednej strony, mamy bowiem młode Szwedki, które tęsknią za swobodą wyznawania muzułmańskiej religii i mają dość ostracyzmu społecznego, który według nich owładnął Europą i doprowadził do utożsamiania każdego muzułmanina z terrorystą. Ziarno pada na podatny grunt i gdy zaczyna się nimi interesować lokalny asystent nauczyciela, Ibbe, "przyjaciel młodzieży", który wspiera dziewczyny w walce "o swoje prawa", nastolatki szybko wkręcają się w wirtualny świat islamskiej propagandy, kuszone wizjami błogiej przyszłości w krajach arabskich.
Z drugiej strony, jedna z nastolatek, Sulle, wychowuje się w bardzo dobrze zasymilowanej, europejskiej, pozbawionej ortodoksji i przemocy rodzinie. Co mają zatem zrobić jej rodzice, kiedy dziewczyna zaczyna nagle chodzić w hidżabie i głosić zmanipulowane prawdy Koranu, argumentując to wolnością wyznania? Zrzucić to na karb młodzieńczego buntu? Gdzie (i czy w ogóle) leży granica wolności? Jak zapobiec chorej indoktrynacji, jak ocalić kobiety przed zniewoleniem?
W Syrii poznajemy Pervin, młodą matkę, która pragnie wyrwać się z Państwa Islamskiego i powrócić do ukochanej Szwecji. Ta kobieta - niczym June z "Opowieści podręcznej" - rzuca wszystko na jedną szalę, ryzykuje życiem, prowadzi swoją lokalną wojnę, aby tylko ocalić siebie i czteromiesięczną córeczkę. Jej historia jest po prostu niesamowita. Ile ta kobieta ma w sobie determinacji i ducha walki! Mogłaby nimi obdarzyć całą armię krzepkich mężczyzn! Jednocześnie jest wrażliwa i ma piękne serce, za co później przyjdzie zapłacić wysoką cenę.
Żeby nie było, że mężczyźni są wyłącznie źli - trzeba przyjrzeć się postaci męża Pervin, Husamowi. Widz poznaje go w momencie, gdy po kolejnej "akcji" dręczą go koszmary nocne. Stopniowo Husam wręcz traci zmysły, jest coraz bardziej rozdarty wewnętrznie - gorliwie się modli i chce postępować słusznie, jednak nie chce zabijać i sam nie chce umrzeć (w imię bohaterskiego męczeństwa). Przy tym wszystkim wydaje nam się, że szczerze kocha Pervin i próbuje jakoś poskładać do kupy ich nienormalny świat.
OK, no i mamy jeszcze Fatimę, szwedzką policjantkę, która za wszelką cenę usiłuje zapobiec atakowi terrorystycznemu w Sztokholmie, wykorzystując do tego Pervin. Obiecuje jej pomoc, ale odwleka ją w czasie, dopóki nie zdobędzie wystarczająco dużo materiałów o planowanej akcji. (co widza automatycznie wkurza, bowiem podkopuje idealistyczne mity o kobiecej solidarności) Wyobraźcie sobie zatem Pervin, w Syrii, pozbawioną jakichkolwiek praw, z mężem aktywnie działającym w ISIS, która co wieczór potajemnie rozmawia z Fatimą przez telefon - telefon, za posiadanie którego grozi jej natychmiastowa śmierć!
Dla mnie to było jedno z najtrudniejszych filmowych spotkań. "Kalifat" jest brudny, pesymistyczny, groźny, przygnębiający - i chyba przez to zwyczajnie życiowy, bez kolorków i politycznej poprawności. Surowy do zemdlenia, prawdziwy do bólu, zostawi cię w emocjonalnej zgniliźnie, bez nadziei na inny świat. Pomimo tego, a może właśnie dlatego - trzeba to zobaczyć.