czwartek, 25 listopada 2021

Sakrament obłudy. Wspomnienia z seminarium/ Robert Samborski

 OD SEMINARIUM ZACHOWAJ NAS, PANIE




☑"To jest coś, co wbija się klerykom do głowy od pierwszej chwili, gdy wstąpią do seminarium: nie kwestionuje się, nie podważa żadnej decyzji przełożonego". 
☑"Po pierwsze, klerykom nie wolno było wychodzić z budynku samotnie, musieli iść co najmniej w parze z kolegą".
☑"To jest właśnie jeden z tych przedziwnych paradoksów, których pełne jest seminarium: praca w seminarium sprawia, że seminarzyści o prawdziwej pracy nie mają najmniejszego pojęcia".
☑"Każdy kleryk, który nawiązywał zbyt dobre relacje ze zwykłymi ludźmi, był z miejsca traktowany bardzo podejrzliwie".
☑"W seminarium nauczysz się, jak kochać Jezusa Chrystusa, jednocześnie w bezczelny sposób gwałcąc wszelkie przykazania zostawione przez Niego w Ewangeliach".

Takich spostrzeżeń (nasuwających nam raz po raz obrazy z "Opowieści podręcznej") pojawia się w książce mnóstwo - "Sakrament obłudy" to gorzka rozprawa z instytucją seminarium, spisana przez byłego kleryka, który przeszedł wszystkie stadia "formacji", który bardzo pragnął być dobrym księdzem, który, nawet zostawszy wyrzuconym z seminarium tuż przed święceniami, jeszcze starał się do niego wrócić. Zatem - pan Samborski wie, o czym pisze! 

Dla tych, którzy zaczną podnosić larum, że to pozycja naznaczona subiektywizmem, powiem - pudło! Takie rozliczenie z przeszłością z pewnością  wymagało ogromnej odwagi i wewnętrznej siły. Pan Samborski przeprowadza czytelnika przez wszystkie lata przygotowań do bycia księdzem, każdy rozdział traktuje o kolejnym roku, z wszystkimi szczegółami, takimi jak: nauczane przedmioty, egzaminy, obowiązki, zwyczaje, ograniczenia. 

Przeciwników tego typu pozycji od razu informuję - spokojnie, nie znajdziecie tutaj obelg lub wyzwisk dotyczących osób stanu duchownego. Zamiast tego - rzetelna krytyka, solidne wypunktowanie błędów, a nade wszystko - ukazanie bezsensu archaicznej instytucji, która ma na celu jedynie wtłoczyć młodych, wrażliwych chłopców w FORMĘ, ukształtować na ślepo posłusznych poddanych, bez prawa głosu. Nie wychylać się, nie szaleć, nie sprzeciwiać nikomu (nawet koledze, który nadzoruje, jak szorujesz kibel), nie być nazbyt pracowitym studentem - wtedy może przetrwasz. A klerycy chcą przetrwać, bo większość z nich marzy o byciu dobrym duszpasterzem! 

Sęk w tym, że z roku na rok, nawet ci najbardziej uduchowieni zaczynają dostrzegać, że miejsce, do którego dobrowolnie przyszli, by podążać za Chrystusem - z Ewangelią ma niewiele wspólnego. Samborski wielokrotnie podkreśla groteskowy kontekst seminaryjnych egzaminów, pochwałę "miernoty" i służalczości, przyklaskiwanie donosom i wzajemnej inwigilacji. (Pomijam już absurdy typu: zakaz posiadania telefonów komórkowych lub późnych rozmów z przyjaciółmi.) 

Jednym z najlepszych podsumowań są słowa: 

"Codzienność każdego człowieka składa się z wielu rzeczy. Będzie to zaspokajanie życiowych potrzeb, a więc jedzenia czy snu. Będzie to praca czy nauka. Będą to rodzina i bliskie osoby, przyjaciele. Będą to jego zainteresowania i sposoby spędzania wolnego czasu. Te cztery filary codzienności w seminarium są obecne, ale zwyrodniałe, wynaturzone ponad wszelką miarę".

Na koniec dodam: dla autora pobyt w seminarium był początkiem drogi do ateizmu. Jednoznaczny osąd zawiera się w dwóch ostatnich zdaniach książki: "Wyższe Seminarium Duchowne. Nie idź tam". 

piątek, 12 listopada 2021

Hotel Żaglowiec/ Piotr Chojnowski

 JUTRO SAMO O SIEBIE ZADBA


" - Piszesz dziennik? - zdziwił się Józef.

  - Ach, dziennik jak dziennik, bardziej luźne notatki. Takie tam opowiastki i opisy scenek, których nie chciałbym zapomnieć.

  - Planujesz cokolwiek z tym zrobić?

  - Na początku nie planowałem, ale Aleksiej wkurzał się na nierealistyczne postaci i na to, że hotel Żaglowiec nigdy nie mógłby stanowić podstawy udanej powieści. Więc teraz rozważam zebranie swoich zapisków w całość i wydanie ich, żeby zrobić mu na złość".

Taki smaczek pod koniec powieści, a więc pomysł książki, która właśnie się pisze - uwielbiam! 

Co jeszcze? Cudowny, subtelny, inteligentny humor. Świetny język ("Z tępą maczetą kiepskich ocen Erazm przedzierał się zatem przez dżunglę szkolnych lat" - CUDO!). Błyskotliwe dialogi. Plejada nietuzinkowych postaci, które wydają się totalnie oderwane od rzeczywistości, uroczo oldskulowe, wyjęte z kart Dickensa lub Thackeray'a ("Targowisko próżności"!). Cała historia zamyka się w mikroklimacie hotelowego baru, który dla bohaterów stanowi jakoby osobisty konfesjonał, a barman Piotr - odgrywa rolę nienachalnego spowiednika. 

Paradoksalnie, jak przemyca autor, zabieg pt. "żadnej fabuły (...) brak konfliktu i napięcia", sprawia, że "Hotel Żaglowiec" faktycznie (to komplement!) jest książką dla koneserów. Najlepszą! Przez kilkaset stron czas mija nieśpiesznie, bohaterowie przychodzą i odchodzą, niektórzy zostają na dłużej, a życie każdego z nich jest osobnym bytem, tą rzekomo nieistniejącą fabułą, która z powodzeniem mogłaby być zalążkiem nowej powieści (o feministce-aktywistce Anastazji, dorabiającej jako lokalna prostytutka, napisałabym drugą pracę magisterską!) 

Zaryzykowałabym stwierdzenie, że tytułowy hotel jest symbolem ludzkiej społeczności, niezależnie od współrzędnych geograficznych czy systemu politycznego. Jeżeli w jednym pomieszczeniu egzystują pokojowo takie jednostki jak: niewierzący ksiądz, dumna prostytutka, biedny listonosz, zblazowany hippis czy dowodzący pobliską jednostką generał - jeżeli łączy ich coś więcej niż alkohol, jeżeli potrafią okazywać sobie życzliwość i wsparcie - to może ... może daje to nadzieję na otwarte, tolerancyjne społeczeństwo, w którym górowałyby dobro i przyzwoitość? 

Rozmarzyłam się. A przecież - jak mawia narrator Piotr - jutro samo o siebie zadba. 

wtorek, 14 września 2021

Gdzieś pomiędzy wierszami/ Anna Szczypczyńska

KTÓRĄ WERSJĄ SIEBIE JESTEM?


"Żyję w przyszłości i wiecznej obawie, że nie zdążę do niej dotrzeć, że o czymś zapomnę".

Jestem wszystkimi kobietami - natknęłam się na taki tytuł (film lub serial na Netflixie?) i od razu zapisałam go na mentalnej liście: teraz wiem, że powinien stać się mottem powieści mojej Instagramowej koleżanki, Ani Szczypczyńskiej (Aniu - dziękuję za osobisty egzemplarz!). 

Jest to bardzo kobieca lektura - każda z trzech bohaterek uosabia mieszankę tego, czym my wszystkie jesteśmy, co ustanawia nasze jestestwo - marzeń, tęsknot, bólu, prozaicznych (lub potężnych) wyzwań. Owszem, główne wątki oscylują wokół tematu straty, ale POMIĘDZY WIERSZAMI ukrywają się i raz po raz wypełzają na wierzch inne, rozmaite motywy: pierwsza miłość, zdrada, przemoc domowa, psychoterapia. 

Dużo tu językowych perełek, których zawsze mozolnie poszukuję - uwielbiam, gdy słowo pisane oddaje cały, wydawałoby się, niedający się ująć w ramy językowe chaos - kiedy doznaję olśnienia, że TO zostało napisane właśnie dla mnie ("robaczywe myśli" czy "wybebeszyć się" - świetne!).

Przydałby się ciąg dalszy - wyjście ze straty, wejście w meandry życia małżeńskiego, zawodowego, społecznego. Może nowi bohaterowie? Aniu - czekamy! 

PS. Moja ulubiona postać - brat Lidki, Niko! 

wtorek, 27 lipca 2021

Trzepot skrzydeł/ Katarzyna Grochola

 "BĘDĘ ROBIŁA WSZYSTKO PRZECIWKO SOBIE"



Powieść "Trzepot skrzydeł", jedna z pierwszych polskich pozycji traktujących o przemocy domowej, została opublikowana w 2008 roku, kiedy temat dopiero raczkował, a w społeczeństwie pokutował mit pt. "sama sobie winna". Dopiero w ostatniej dekadzie rynek czytelniczy wypełnił się pokrewnymi historiami. Wszystkie one są z jednej strony do siebie łudząco podobne (w kontekście ofiara-kat), a z drugiej strony - każda z osobna jest inna, dotyczy innej kobiety, a ta z kolei ma za sobą inne doświadczenia i żyje według innych schematów. No i - trzeba umieć je opowiedzieć! Grochola za pomocą narracji pierwszoosobowej umożliwia nam wejście w umysł bohaterki, Hani - i to jest bardzo dobry zabieg! 

Hania jest spragniona wielkiej miłości. TEN JEDYNY wydaje się być idealny: wykształcony, stanowczy, męski, czuły. Wie, czego chce, wie, czego nie chce. I kocha ją na zabój! Najmocniej, najpiękniej! Hania czuje się bezpieczna i wyjątkowa - tego pragnie każda kobieta, prawda? W uczuciowym szaleństwie przegapia znaki ostrzegawcze, sygnały świadczące o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Malutkie, prawie niezauważalne. Kto by się takimi przejmował, mając obok siebie księcia z bajki! Zresztą sęk w tym, że TEGO SIĘ NIE WIE, dopóki nie jest za późno. "O tym wszystkim wiesz dopiero wtedy, kiedy z nim żyjesz. Nie wcześniej. To jest tak, jak doświadczenie śmierci, o tym, jaka ona jest, wiedzą tylko ci, co już umarli".

Po ślubie historia Hani toczy się jak tysiąc innych, które może znacie osobiście lub z relacji znajomych. Z anioła wychodzi diabeł, a życie Hani staje się koszmarem. Grochola genialnie pokazała schemat uzależniania od siebie ofiary, techniki manipulacji, bazowanie na strachu. Świat się "kurczy" i "zmniejsza", dzień "maleje", a bohaterka "coraz ciszej" się cieszy. Chcesz wyjść z koleżankami - no jak to, już mnie nie potrzebujesz? Ugotujesz twarde mięso - no jak to, nie postarałaś się? Chcesz nowe meble - o, masz, już kupiłem, nie trudź się wybieraniem. Oj, a ta poprzednia żona to głupia była i w ogóle mnie nie doceniała, ty to co innego. 

Oczywiście, to się nie dzieje z dnia na dzień! Gdyby tak było, przemocowiec nie miałby szans. Kluczowe jest to, że proces odbywa się metodycznie, drobnymi krokami, jakby wzorowany na fenomenalnym planie stworzonym przez Wielkiego Manipulatora. Kto nie siedzi w temacie, temu trudno zrozumieć, a tu - pojawia się świetne wyjaśnienie: 

"- To niemożliwe, Boże jedyny, to niemożliwe, nie wierzę, dlaczego on to robił? 

No właśnie,

Dlatego, że tak. Taka jest odpowiedź. Nie ma żadnej innej".  

Otóż to! Wchodzenie w umysł przemocowca nie jest ofierze do niczego potrzebne. Robił i już. Może lubi, może tak go wychowano. Koniec tematu. Najistotniejsza jest walka o wyzwolenie - a ta zaczyna się od słowa. 

Żeby przetrwać, ocalić siebie, zdrowie, życie - trzeba komuś POWIEDZIEĆ. Tylko wtedy - nie ma innego sposobu! - świat się "rozszerzy" i udaje się uciec z więzienia. 

Wierzę, że lektura "Trzepotu..." ocaliła chociaż jedno życie. Dzisiaj, po 13 latach od jej wydania, świadomość społeczeństwa jest trochę większa, ale mimo to ciągle trzeba mówić o przemocy głośno i wyraźnie, bez eufemizmów, bez wstydu (!) - tak jak Grochola. Pamiętajmy - nikt nie ma prawa zabierać drugiemu człowiekowi wolności i bezpieczeństwa, a godność ludzka jest niezbywalna. 

Jeśli tkwisz w związku z katem: proś o pomoc i uciekaj. Jeśli podejrzewasz, że ktoś cierpi: reaguj. 

Bądźmy uważni.  

czwartek, 22 lipca 2021

Biała Jaskółka/ Jacek Taran

O TYM, JAK RUDOWŁOSA NASTOLATKA BUDZI SKUTE LODEM SERCA


"Ludzkie szczenię, co miłości nie zaznało,

co miłości pragnie w serca głębinie,

przez morze przejdzie suchą stopą śmiało,

a lodowego pana czas wnet przeminie".


Była sobie pewna przepowiednia, na której spełnienie czekali mieszkańcy baśniowej krainy Arkaland. W magiczny sposób czternastoletnia, rudowłosa Julia opuszcza przepełnione cierpieniem życie w sierocińcu i przenosi się do świata morfów, rusałek, żywiołaków, bieżeńców czy warginów. Tam dowiaduje się, że czeka ją długa i niebezpieczna wyprawa do lodowej wieży Ajstojer, której uwieńczeniem będzie albo szczęśliwe życie, albo nieuchronna śmierć. Julia z dnia na dzień uświadamia sobie, że bierze udział w odwiecznej walce dobra ze złem. Po drodze, stopniowo odkrywając drzemiące w niej pokłady siły, usłyszy, że ma w sobie moc przebaczenia, a odwaga zawsze rodzi się ze strachu, zaś jej wędrówka jest nadzieją dla zrozpaczonych. A to wszystko ułoży się w całość dopiero na końcu podróży, podczas walki z wszechpotężnym Baal-Peorem. 

Nie chcę zdradzać zbyt wiele, sami musicie się w tę wyprawę udać. Musicie minąć Dom Jagi, Petromare i Las Praojców, poznać Anatola, Kastora i małą Ullę, doświadczyć lojalnej przyjaźni i rycerskiej wierności, a także miłości, w której nie liczą się ckliwe słowa, tylko szlachetne czyny. 

Dużo tutaj o rodzinie, o nadziei, o czekaniu na lepsze, o śmierci i żałobie, ale też o tym, jak przekuć to, co trudne w to, co piękne, jak "odwrócić się do przeszłości plecami", przywdziać zbroję i walczyć o coś dobrego, zrobić z cierpienia "tarczę, która dodaje siły".

Mieszkańcy krainy wierzą w prastary porządek natury, czerpią z tradycji, ufają prawdom przodków. "Bez pamięci o tym, co było, nie ma wiedzy o tym, co będzie".

Czytając "Białą Jaskółkę", miałam w głowię ukochaną powieść z dzieciństwa - "Bracia Lwie Serce" (A. Lindgren), ale też "Kroniki Narnii" (C. S. Lewis), Biblię czy ... "Vaianę" Disneya. (!) Dlaczego - przekonajcie się sami. 

Drogi Jacku, dziękuję za przesłaną mi powieść. Mój jeden mały zarzut to jej objętość - wiele scen można by skrócić i otrzymać ten sam efekt. Troszkę się dłużyło (sceny walki aż prosiły się o dynamikę i prędkość!), to taka nieśmiała rada na przyszłość, gdybyś uraczył czytelników dalszymi losami Julii! Jeszcze tyle do opowiedzenia! 

wtorek, 29 czerwca 2021

Uwierzcie mi: Porwanie Lisy McVey/ reż. Jim Donovan

 DO CHOLERY, UWIERZCIE MI! 



Tutaj absolutnie nie chodzi o filmowe rękodzieło, tu rozgrywa się dramatyczna, oparta na faktach historia, której z pewnością nigdy nie zapomnicie.  

Ostrzegam - film może być nie do zniesienia ze względu na przemoc seksualną, zwłaszcza dla matek nastoletnich córek - po projekcji mimowolnie mogą Was nachodzić przerażające scenariusze. 

Zawsze interesują mnie prawdziwe historie, obraz wtedy staje się namacalny i szokująco realistyczny. Młodziutka dziewczyna (wychowująca się w domu patologicznej babki, regularnie wykorzystywana przez jej obleśnego partnera) zostaje porwana, więziona i brutalnie gwałcona przez seryjnego zabójcę. Po dwudziestu sześciu godzinach gehenny, w decydującym momencie, Lisie udaje się przekonać szaleńca, aby ją uwolnił. (!) 

Dziewczyna jest niesamowita. W trakcie rozgrywającego się horroru zapamiętuje szereg szczegółów, które później pozwolą policji dotrzeć do zabójcy. Zostawia ślady genetyczne, odciski palców, a podczas wizji lokalnej jest w stanie odtworzyć poszczególne momenty dramatycznej doby. Paradoksalnie, początkowo właśnie ta determinacja sprawia, że funkcjonariusze (także kobiety!) nie wierzą ofierze, a wręcz kpią z niej, wmawiając młodzieńcze fantazjowanie. 

Lisa zeznała potem, że doświadczenia z domu babki "pomogły jej" zastosować psychologiczne sztuczki, które przekonały zabójcę do uwolnienia jej. Właściwie nawet nie wiem, jak nazwać to, co czułam - podziw? szacunek? oszołomienie? 

Kiedy dowiedziałam się, że Lisa obecnie pracuje jako policjantka zajmująca się przestępstwami seksualnymi, nie miałam wątpliwości, że przekuła traumatyczne, najokropniejsze z możliwych doświadczeń w pomoc dla takich jak ona. Najbardziej dramatyczne sceny mają miejsce, kiedy sponiewierana dziewczyna ucieka do rodzinnego domu tylko po to, by zderzyć się z szyderczymi komentarzami swojej bezdusznej babki i jej wyrodnego partnera, a następnie walić głową w mur, próbując przekonać policjantów, że to wszystko, o czym mówi, naprawdę się wydarzyło. 

Bardzo trudno ogląda się te momenty. Opieszałość wymiaru sprawiedliwości, niedowierzanie ofiarom, lekceważenie. Pociesza nas fakt, że przestępstwo miało miejsce prawie czterdzieści lat temu, chociaż obecnie jest mnóstwo do naprawienia w tej materii, a ofiary gwałtów nadal nie mogą liczyć na sprawiedliwe wyroki i godny proces. 

PS. Gwałciciel Lisy i wielokrotny zabójca, Bobby Joe Long, został stracony dwa lata temu, a ponadpięćdziesięcioletnia wówczas Lisa siedziała w pierwszym rzędzie, będąc świadkiem egzekucji. 

sobota, 5 czerwca 2021

Mare z Easttown/ reż. Craig Zobel

 FILMOWA UCZTA Z HBO


Co tu się, proszę Państwa, narobiło! Finałowy odcinek "Mare..." rozwalił serwery HBO, mnogość teorii detektywistycznych połączyła fanów z całego świata, zaś krytycy zaczęli przebąkiwać o potrzebie przyznawania Oscarów w kategorii serial. 

Co najważniejsze - absolutnie słusznie! Kate Winslet została Mare z krwi i kości, niektórzy komentowali, że właściwie nie mogą sobie już jej przypomnieć "sprzed" tej kreacji. Ona JEST Mare: ze swoją zblazowaną miną, w rozciągniętym swetrze i niewystylizowanej fryzurze. 

Tu nie chodzi tylko o morderstwo, choć, faktycznie, sprawa zabójstwa młodej dziewczyny stanowi główny wątek. Jednak warstwa po warstwie dochodzimy do innych kluczowych spraw: traumy żałoby, samobójstwa, rodzicielskiej bezwarunkowej miłości, małomiasteczkowych tajemnic. Każdy z bohaterów odsłania nam kawałeczek siebie, wciąga do swojego świata, który okazuje się być (nie)widzialną nicią połączony ze światem innej postaci. Ta misternie spleciona pajęczyna zdarzeń jest fascynująca! 

HBO nie zawodzi: "Opowieść podręcznej", "Normalni ludzie", "Mare z Easttown." Serio, rozentuzjazmowani miłośnicy nie spoczną, nim świat wielkiego filmu nie wprowadzi kategorii serial, aby takie filmowe brylanciki obsypać należytą ilością nagród. Amen! 

czwartek, 6 maja 2021

Afekt/ Remigiusz Mróz

 BLISKIE SPOTKANIE Z REMIGIUSZEM MROZEM



"Chyłkę" telewizyjną uwielbiam. Świetna gra aktorska i genialne zwroty akcji. Będąc pod urokiem serialu, postanowiłam zmierzyć się z literackim pierwowzorem. Oto Remigiusz Mróz - opiewany wszem i wobec polski twórca najbardziej poczytnych kryminałów - pomyślałam: idę w to! 

Trudno uwierzyć, ale zaczęłam czytelniczą przygodę z panem Mrozem właśnie od "Afektu," najnowszej pozycji z serii "Chyłki". Powodowana ciekawością, przeskoczyłam kilkanaście poprzednich. Czy to dobrze czy źle - właściwie trudno mi ocenić. Albowiem wydaje mi się - mogę się mylić (?) - że już "poczułam" na własnej skórze, z czym się słynny Remigiusz je. 

Zgadza się - fabuła jest mocno zakręcona. Pogmatwana do granic możliwości, zmusza czytelnika do rejestrowania kilkunastu nazwisk w obrębie jednego rozdziału i paru kolejnych w następnych. Wątki mnożą się strona po stronie, bez wątpienia trzeba być czujnym i skupionym - a to duża zaleta książki. Zakończenie klasycznie wciska w fotel. Postaci są dobrze skrojone, aczkolwiek mając w głowie Cielecką i Pławiaka, nie byłam w stanie stworzyć innych wizerunków Aśki i Zordona. Nie jest to jednak wadą, gdyż większość z nas jest oczarowana serialową parą, prawda? 

Dojdźmy zatem do tego, co wadą z pewnością jest. Język. O-mój-Bo-że, czytałam i czytałam, ciągle pytając siebie: dlaczego. Dlaczego Mróz używa trylion razy wyrażenia "dwoje prawników" lub "troje imiennych partnerów"? Dlaczego jego styl przypomina wypracowanie ósmoklasisty, z tą małą różnicą, że uczeń podstawówki prawdopodobnie nie wplótłby w nie wyrazów powszechnie uznanych za wulgarne? Żeby nie było - to akurat mi nie przeszkadza, wszak fani Chyłki wiedzą, że siarczyste słownictwo stanowi element jej nietuzinkowej osobowości. Ale, na Boga, można to opowiedzieć troszkę lepiej, poprawniej, ciekawiej! 

Narażę się pewnie fanatycznym zwolennikom pana Remigiusza - cóż, biorę to na klatę. Mam za sobą wiele thrillerów, głównie psychologicznych; z ręką na sercu wyznam, że każdy z nich kusił nie tylko fabułą i bohaterami, a również bardzo przyzwoitym stylem. Zwyczajnie - przyjemnie się je czytało. Wiadomo, daleko im do Dickensa czy Zafona, ale przynajmniej nieudolne synonimy nie gryzły w oczy. (!)

Utknęłam na rozdrożu. Pan Mróz mnie nie przekonał. Na półce czeka jeszcze kilkusetstronicowe "Umorzenie", jednak nie wiem, czy dobrowolnie jestem gotowa ponownie doświadczyć literackiego rozczarowania tylko dlatego, że darzę sympatią głównych bohaterów. Może poczekam spokojnie na kolejne ekranizacje? Póki co, dylemat nierozwiązany. 

czwartek, 15 kwietnia 2021

New Amsterdam/ twórca: David Schulner

AMERYKAŃSKA "LEŚNA GÓRA", CZYLI UKOCHANE MEDYCZNE SCIENCE-FICTION


Na ogół niechętnie podchodzę do produkcji, które wzbudzają wszechobecny zachwyt, powodowana przekonaniem, że jeśli coś podoba się wszystkim, to często bywa zbyt mainstreamowe i właściwie nijakie. Jednak w obliczu niemającej końca rzeczywistości pandemicznej, skusiłam się na świeżutki Netflixowy hicior, myśląc: a co mi tam! 

Ja wiem, że to nie jest realne. Ja wiem, że ze świecą szukać takich lekarzy. Ja wiem, że nie zawsze dobro zwycięży zło. Ja to wszystko wiem (i pozostali widzowie również), ale cóż począć! - najwidoczniej potrzebowałam mentalnej ucieczki do iście fantastycznonaukowej  Krainy Dobra, Piękna i Miłości. 

No dobra, kto oglądał, ten wie, że serial traktuje o życiu lekarzy z najstarszego publicznego szpitala w Nowym Jorku. W pierwszym odcinku wkracza z impetem nowy dyrektor - absolutnie czarujący i charyzmatyczny Dr. Goodwin, który z miejsca wprowadza logistyczną rewolucję, na którą nikt nie jest (początkowo) gotowy. Ale - ważne! - medyczna strona "New Amsterdam" to tylko jeden ze składników, które - jeśli umiejętnie połączone z pozostałymi - decydują o wyjątkowości serialu.

Pozostałe składniki? Ano właśnie. W każdym odcinku, zarówno za pomocą głównych postaci, jak i epizodycznych bohaterów, twórcy dotykają wątków, z których moglibyśmy zbudować jeden wielki, wielobarwny "kalejdoskop życia." 

Małżeństwo, partnerstwo, tolerancja, choroba, uzależnienia, rasizm, uprzedzenia, bezdomność, nierówności społeczne, dramatyczne wybory, rodzina, żałoba - każdy jeden temat byłby świetnym punktem wyjścia do dyskusji, do szerzenia świadomości, do otwierania oczu i umysłu. Ba! Gdyby choć kilka z odcinków znalazło się w podstawie programowej szkół ponadpodstawowych, mielibyśmy (my, nauczyciele) pole do popisu, a młodzież - odskocznię od kilkusetstronicowych literackich dzieł, które "trzeba znać." Żeby nie było - akurat tak się składa, że ja je wszystkie cenię, wiele z nich podziwiam, ale potrafię zrozumieć, że motyw miłości, rodziny lub śmierci dałoby się również omówić, bazując na innym materiale. Ot, takim właśnie "Nowym Amsterdamie." Byłoby pięknie! 

Krótko mówiąc - bezapelacyjna rekomendacja! Nic nie tracicie, a zyskać możecie wiele. Wchodzicie w to? 

wtorek, 23 marca 2021

Powrót/ Nicholas Sparks

 DZIWNY PRZYPADEK NICHOLASA SPARKSA


Zdarza się - chociaż bardzo rzadko - że w połowie drogi żegnam się z książką, która - uwiódłszy mnie wcześniej - nie zalśniła później blaskiem na tyle pięknym, bym udała się z nią we wspólną podróż. Każdorazowo robię to z pewnym żalem pt. "a nuż okaże się, że się rozkręci," jednak raz podjęta decyzja, pozostaje niezmieniona. Po prostu nam nie po drodze i nie zawsze się zaprzyjaźniamy. 

Trudno przechodzi mi to przez usta, ale to skądinąd gorzkie uczucie rozczarowania towarzyszyło mi przez pierwszych dwieście stron "Powrotu." Jedna myśl goniła drugą, w poszukiwaniu przyczyny czytelniczego zawodu. Niby miałam przed sobą znane nam wszystkim składniki na pyszny literacki deser Sparksa, ale jego smak był mdły, a danie całościowo nieciekawe. Kurczę, myślałam, co tu się porobiło? Jest zagadka, jest całkiem fajny bohater, miłość wisi w powietrzu - a jednocześnie przy tym wszystkim ZNOWU mamy starą śpiewkę ze wspólną kolacją, winem na werandzie i powalającym uczuciem od drugiego - powiedzmy - wejrzenia. O ile przy "Pamiętniku," "Nocach w Rodante" czy "Bezpiecznej przystani" kalejdoskop barwnych uczuć przyprawiał o zawrót głowy, a epickie historie miłosne o łomot serca - tak tutaj ... można było się co najwyżej uśmiechnąć. 

OK, nie poddaję się, zdecydowałam. Co jak co, ale Sparksowi dam szansę, niech się zrehabilituje i to szybko. I faktycznie - pozostałych dwieście stron w mniejszym lub większym stopniu wynagrodziło uczucie frustracji. Pojawiła się ciekawa historia w tle, znalazłam kilka ładnych złotych myśli, a pod koniec westchnęłam z rozrzewnieniem. I trochę ... z ulgą. 

Zachodziłam w głowę, po co Sparksowi ponad czterystustronicowe "cegły" niemalże rodem z pozytywizmu? W porządku - dywaguję - on przecież nie wie, że "Lalka" Prusa jest ogólnie świetna, ale gdyby ją skrócić o dwa tomy, nie straciłaby na jakości, a zapewne znalazłaby więcej zwolenników wśród młodych. Pamiętacie nieznośne (przepraszam klasyków) opisy przyrody w trzytomowym "Nad Niemnem"? Powieść generalnie niezwykle przyjemna, no ale, na Boga, wystarczyło kilka zdań na temat obłędnie pięknych wiejskich łąk i byłoby super. Tymczasem Sparks raczy nas kilkustronicowymi wnikliwymi wykładami na temat hodowli pszczół. (!) Bohater potrafi o nich rozprawiać godzinami (receptury robienia miodu na równi z przyrodą Orzeszkowej, serio!) - jeśli to miało stanowić jakiś literacki zabieg, to się poddaję. Całe szczęście, że Sparks nie zapatrzył się w Hermana Melville'a i nie zapragnął przebić siedmiuset stron polowania na wieloryba - tego bym nie przeżyła. 

Krótko mówiąc: odejmujemy połowę objętości, rezygnujemy z pszczół, poprawiamy język (on również wydaje się staczać po równi pochyłej) i otrzymujemy miłe czytadło na przygnębiające pandemiczne wieczory. W tzw. międzyczasie tęsknimy za utraconym talentem Sparksa i z niemałym niepokojem oczekujemy na zapowiedzianą na wrzesień kolejną powieść, wznosząc raz po raz modły: Nicholasie, wróć! 

środa, 17 lutego 2021

Zjadacz czerni 8/ Katarzyna Grochola

 WCZORAJ TO HISTORIA, JUTRO TO TAJEMNICA, DZIŚ TO DAR 

 


 „Zjadacz czerni 8” jest jak majestatyczne drzewo. Fundamentem są korzenie – a więc to, co łączy wszystkich bohaterów, (nie)oczywisty rdzeń, z którego każdy z nich został stworzony. Idąc w górę (a więc dalej w życie), drzewo się rozgałęzia, a nawet wypuszcza liście. Tam powstają historie z historii – indywidualne ludzkie dramaty, których jesteśmy naocznymi świadkami. Czasami zielenieją, symbolizując nadzieję na lepsze. Przepełniają  je miłość, ciepło, spokój serca. Bywa jednak, że gniją lub opadają, tak jak gnije ludzka moralność, jak panoszy się grzech i dewaluacja wartości. Te opowieści będziecie składać w całość niczym misternie ułożone domino. Czasami zawieje wiatr i szalejące liście przefruną z gałęzi na gałąź, tworząc (pozornie) chaotyczną zieloną scenerię, która w efekcie końcowym zachwyci prostotą i nieporadnym pięknem.

Bohaterowie Grocholi zmuszają nas do otworzenia kilku pozamykanych drzwiczek, o których nie chcemy pamiętać. Świadomie zamiatamy pod nasz prywatny dywanik wszystkie niewygodne sprawy: zażenowanie, wstyd, strach, zawód miłosny. Czasami wydarzenia ze „Zjadacza” wzbudzają odrazę i chęć natychmiastowego osądu – jeśli dojdziecie do rozdziału 10, zrozumiecie. Przysłowiowy nóż otwiera się w kieszeni, a jednocześnie … niemalże nieuchwytne neutralne … przyswojenie (?) czy chociażby brak odruchowego życzenia śmierci.

Nie zapominajmy jednak, że drzewo pnie się wysoko. W ostatecznym rozrachunku pręży się w stronę światła, w stronę nieba, w stronę jasności.  Tak samo każdy z bohaterów „Zjadacza” w którymś momencie życia wznosi  wzrok ku górze. Jego oczy mogą być już bardzo umęczone cierpieniem, mogą prosić o łaskę zrozumienia, mogą oczekiwać pozaziemskiego spotkania z ukochaną … ale zawsze patrzą TAM, gdzie miłość zwycięża wszystko, gdzie nie ma już czerni i ciemności, gdzie czekają otwarte ramiona ukochanych osób, które kiedyś wymknęły nam się z rąk lub które zabrała nam bezlitosna śmierć.

„Zjadacz czerni 8” to zjawisko literackie. Nie da się go przeoczyć ani o nim zapomnieć, gwarantuję.

niedziela, 14 lutego 2021

#Nie bałam się o tym rozmawiać. Historie bez retuszu/ Joanna Przetakiewicz i bohaterki Ery Nowych Kobiet

 SIŁA JEST KOBIETĄ



Zacznę od Marka Hłaski: "Ty jesteś tak zwana mądra kobieta, o ile takie istnieją. To znaczy najbardziej nieszczęśliwa. Dlatego, że jesteś mądra. Że wszystko rozumiesz, że wszystko wybaczasz, że wszystko potrafisz mądrze ustawić. Za mądrość płaci się cierpieniem, Krystyno. Biedne nieszczęśliwe, mądre kobiety. Żal mi was, bo prawie zawsze giniecie przez głupców. Jesteś mądra Krystyno. Jesteś piekielnie mądra, ty idiotko." 

Krystyną moglibyśmy nazwać zbiorowego bohatera tej książki. Krystyna jest bardzo mądra, bardzo wrażliwa i popełnia bardzo dużo błędów. Joanna Przetakiewicz stworzyła coś niesamowitego: począwszy od siebie, zebrała historie (nie)zwykłych kobiet, z których każda wypełniłaby po ostatnie strony najlepsze psychologiczne powieści. 

Kobiety nie pozostają anonimowe, pokazują twarz, nie należą do świata celebrytów (Bogu dzięki!), są do bólu prawdziwe. Tak, w tej książce ból mógłby być bohaterem drugoplanowym, który pod koniec okazałby się sprzymierzeńcem (niczym uwielbiany przez widzów kryminalista o gołębim sercu). To ból popchnął każdą z bohaterek do wykrzesania z siebie pokładów sił, o których nie miały wcześniej pojęcia. 

Historie "z życia wzięte" czyta się jak dobre literackie opowiadania. Żadne słowo nie razi fałszem, żadne uczucie nie jest wyolbrzymione. Rozwód, choroba, rozstanie, bankructwo, przemoc, nieszczęśliwe dzieciństwo - przecież to wszystko jest jak plastelina, za pomocą której niewidzialne Boskie ręce lepią naszą ziemską podróż, a co za tym idzie - człowieczeństwo. Im więcej przeżyłaś, tym bliżej ludzi jesteś. Bohaterki Joanny Przetakiewicz pokazują, że owszem, Panie Hłasko, może i giną przez głupców, ale podnoszą się jak niepokonany zawodnik, gotowe na kolejną rundę. Mogą oberwać po pysku, mogą nawet znowu się zachwiać lub upaść, jednak w efekcie końcowym to one będą dzierżyć puchar zwycięstwa. 

Siła jest kobietą. Drogie Panie, nie zapominajcie o tym. 

piątek, 5 lutego 2021

Powrót z Bambuko/ Katarzyna Nosowska

 ROZMOWY W TOKU

O ile nasze pierwsze spotkanie z opowieściami zebranymi przez genialną Kasię Nosowską ("A ja żem jej powiedziała") powodowało przeważnie beztroski śmiech, o tyle w "Powrocie z Bambuko" Kasia rozprawia się z dużo poważniejszymi (często niewygodnymi) kwestiami niż (nawiasem mówiąc, urocze) uwielbienie do Kardashianek. 

Tematy można by mnożyć. Kasia przypomina o bohaterstwie samotnych matek, wskazuje na potrzebę uważności i empatii, ale też piętnuje bezcelową (ludzką) pogoń za nieosiągalnym szczęściem. Szczerze wypowiada się na (gorące obecnie) tematy aborcji oraz grzechów Kościoła Katolickiego. Zawsze stoi po stronie dzieci. Podkreśla, że przemoc rodzi przemoc i bywa "cicha jak milczenie." Nie omija tematu alkoholizmu, internetowego hejtu i zdrowia psychicznego. Opowiada o atakach paniki i przemocowych związkach. 

Niezwykle cenne jest to, że pomiędzy gawędziarskim tonem a dykteryjkami autorka ujawni nam również trudne momenty z przeszłości, kiedy, niezależnie od wieku, nie potrafiła zracjonalizować sytuacji i wyrwać się ze szponów emocjonalnego grzęzawiska. 

Ten, kto jest w pewnym stopniu zaznajomiony z psychologią, na pewno dostrzeże, że Kasia ma za sobą porządną (i z pewnością wyczerpującą) terapię, z której kluczowe wskazówki wybrzmiewają czytelnikowi jak kościelny dzwon (czyli: nawet jeśli nie chcesz go słyszeć, to i tak dudni). Słowa Kasi są jak niesione przez rozszalały wiatr ziarno - które być może początkowo upadnie na glebę jałową,  ale już za drugim czy trzecim razem "uleży się" na żyznym podłożu i wyrośnie z niego coś pięknego. 

Tak samo jest z naszą głową. Jeżeli wpuścimy do naszych mentalnych struktur troszkę świeżego powietrza, rozejrzymy się po strychu wpojonych nam od lat schematów i oczekiwań, a nawet wyrzucimy przykurzone kufry sentymentalizmu, to ostatecznie zakasamy rękawy i zarządzimy generalne porządki, a efektem tego będzie świeży, zdrowy umysł i całkiem udane życie. 

"Szkoda serca, które czeka zamrożone - zupełnie jak trzymany w lodzie Walt Disney - aż będzie możliwe uleczenie." Kasia namawia: weź sprawy w swoje ręce, wyjdź z bezpiecznej kilku(nastu)letniej skorupy, oswój zmianę i bądź wreszcie sobą. Fakt, osiągnięcie wiecznego dobrostanu jest poza ludzkim zasięgiem, ale można przecież fajnie żyć, prawda? 

niedziela, 24 stycznia 2021

Hillbilly Elegy (Elegia dla bidoków)/ reż. Ron Howard

 SIDŁA NAŁOGU



Z miejsca zaznaczam, że to jedna z nielicznych sytuacji, kiedy skusiłam się na ekranizację, nie czytając powieści (mea culpa) - nie mogę zatem odnieść się do głosów krytykujących ewentualne nieścisłości lub wypaczenia. 

Trzeba przyznać, że Ron Howard wykonał kawał dobrej roboty. Film jest świetny, chociaż tematycznie ciężkostrawny - odradzam osobom zmagającym się z nałogami lub świeżo trzeźwiejącym. Nad bohaterami bezustannie unosi się czarna, gradowa chmura. Nawet gdy się uśmiechają (zwłaszcza wtedy!), czujemy pod skórą, że za kilka minut wybuchnie emocjonalna bomba, która zmiecie z powierzchni ziemi jakiekolwiek cząstki radości. 

Tak naprawdę na pierwszy plan wysuwa się alkoholizm. To on jest protagonistą i wokół niego oscylują perypetie innych postaci. Nałóg sprawuje kontrolę nad ciałem i umysłem. Wpierw zżerał od środka matkę Bev, Mamaw (za sprawą jej agresywnego męża alkoholika), by następnie "dopaść" ją samą, a kilka lat później podjąć próby uwiedzenia jej syna, J.D. Vance'a (nota bene narratora historii). O ile ojciec Bev "poprawił się" po kilkunastu latach, zaś J.D.Vance stawił opór przebiegłemu wrogowi, o tyle Bev (w tej roli genialna Amy Adams) wywiesiła białą flagę i z otwartymi ramionami powitała oprawcę. 

Sceny z dzieciństwa J.D.Vance'a przyprawiają o gęsią skórkę (ostrzegam, nie każdy widz jest w stanie przez nie przebrnąć!) - ogrom cierpienia, jakie przysporzyła mu matka, wydaje się nie do zniesienia. Nałóg odsłania nam bezpardonowo wszystkie swoje karty - manipulację, toksyczność, przemoc, brak racjonalnego myślenia, upokorzenia, autodestrukcję. To, że syn Bev "wyszedł na ludzi", można określić mianem cudu. 

"Elegia..." przede wszystkim odziera ze słodyczy obraz rodziny jako oazy spokoju i kolebki miłości. Pomimo wspólnych spotkań i pozornych wielopokoleniowych więzi, to przecież rodzina zafundowała D.J Vance'owi egzystencjalne piekło. Z samego dna wspinał się na kolejne jego kręgi, aby ostatkiem sił się uwolnić i zostawić przeszłość za sobą. Zostawić - nie znaczy zapomnieć. Jest taka scena, w której uzależniony emocjonalnie syn (będący na każdorazowe zawołanie niestabilnej matki, którą oczywiście w wypaczony sposób kocha), decyduje się odwiązać węzeł oplatający mu szyję i zrezygnować z psychologicznego samobójstwa, które konsekwentnie popełniał od kilkunastu lat. Zostawia w hotelu swoją odurzoną alkoholem matkę, symbolicznie (i dosłownie) wypuszcza ją z rąk, aby zawalczyć o siebie i przyszłe życie. 

Nasuwają mi się skojarzenia ze znakomitym skądinąd obrazem "Mój piękny syn" (pisałam Wam o nim rok temu w lutym). Ojciec Nica również po długiej, naznaczonej toksyczną miłością drodze, dociera do muru, za którym była już tylko śmierć własnego jestestwa. On także dokonuje wyboru, pozwala synowi odczuć skutki nałogu na własnej skórze, bez jego pomocnej dłoni. 

Oba filmy są oparte na faktach, co z pewnością wpływa na ich odbiór. Mając przed oczami wydarzenia, które kiedyś NAPRAWDĘ miały miejsce, odczuwany wstrząs jest jeszcze bardziej dotkliwy. Bogu dzięki, te historie w rzeczywistości miały swój szczęśliwy ciąg dalszy. Zarówno Nic, jak i Bev od kilku lat są trzeźwi. 

Gdybym miała okazję, zmieniłabym więc tytuł filmu na: ELEGIA O OCALONYCH.  

sobota, 9 stycznia 2021

Porwana/ twórcy: Natxo López, Ruth García, David Oliva

 TO WSZYSTKO MIŁOŚĆ SPRAWIŁA


Hiszpańska perełka Netflixa. 

Reklamowany jako opowieść o ojcu, który celowo trafia do kolumbijskiego więzienia, chcąc odnaleźć porywacza swojej córki, w rzeczywistości serial jest misternie uplecioną opowieścią o tym, do czego może popchnąć nas miłość. 

W zawrotnym tempie fabuła poszerza się na naszych oczach, wymaga stuprocentowego skupienia i tworzenia mentalnej sieci połączeń. Tutaj każdy bohater ma motyw, który - co gorsza! - jesteśmy w stanie zrozumieć, uzasadnić. 

Absolutnie nic nie jest takie, jakby się wydawało, nikomu nie wolno ufać. Poszczególne odcinki fundują nam wbijające w fotel zwroty akcji, które próbujemy przetworzyć i dopasować do układanki, zanim wystąpią kolejne. 

Na samym początku drogi każdej z postaci pojawiła się miłość - do brata, do córki, do żony - która zdeterminowała później ich życiowe wybory i popchnęła ku błędnym decyzjom. Uniwersalizm uczucia sprawia, że potrafimy wejść w skórę bohaterów, przyznać im rację i - nawet w przypadku mocno kontrowersyjnych etycznie zachowań - powiedzieć: zrobiłbym dokładnie tak samo! 

Plejada oryginalnych postaci - główna bohaterka prawniczka Angelita (rewelacyjna Adriana Paz) przyciąga widza nie tylko cudną urodą, ale nade wszystko silnym charakterem, odwagą i nieustępliwością w walce o sprawiedliwość. Antonio - ojciec, któremu śmierć nie jest straszna, byleby dowiedzieć się, czy ukochana córka żyje. Milena - matka, która obsesyjnie chroni swoje dziecko, gdyż ma ku temu istotne powody. 

Dodajmy do tego niesamowitą grę aktorską, genialny montaż i błyskawiczną akcję, a otrzymamy serial, który (miejmy nadzieję) na stałe zapisze się na kartach kinematografii. Dla mnie 10/10. 

niedziela, 3 stycznia 2021

Wuthering Heights/ Emily Brontë

MIŁOŚĆ SILNIEJSZA NIŻ ŚMIERĆ

"Be with me always - take any form - drive me mad! only do not leave me in this abyss, where I cannot find you! Oh, God! it is unutterable! I cannot live without my life! I cannot  live without my soul!"


Jedyna powieść Emily Brontë - powieść, bez której literatura angielska (a potem również światowa) nie byłaby taka sama. Źródło niezliczonych inspiracji (chociażby kultowych autorek powieści z gatunku teen novel: Stephenie Meyer czy Amandy Todd), niejednokrotnie przenoszona na ekran. ARCYDZIEŁO, które trzeba znać! 

Moja przygoda z "Wichrowymi Wzgórzami" rozpoczęła się w okresie licealnym, kiedy u mamy na półce z "klasykami" znalazłam przepięknie wydany beżowy pozłacany egzemplarz. Po kilku dniach książka krążyła wśród moich przyjaciółek, a dla każdej z nas obsesyjnie zakochany Heathcliff był facetem ze snów. 

"Wichrowe Wzgórza" to historia dzikiej, niepohamowanej miłości i epickich wyborów, osadzona wśród angielskich wrzosowisk i mrocznych, gotyckich rezydencji. Narracja "szufladkowa" może początkowo irytować (zwłaszcza współczesnego czytelnika); warto jednak przezwyciężyć niechęć, aby móc zatopić się w szaleńczym uczuciu, towarzyszyć Catherine w życiowych decyzjach, obserwować zemstę Heathcliffa i poczuć ten jedyny w swoim rodzaju (później już niepodrabialny) wiejący znad wrzosowisk wiatr. 

Nieokrzesany Heathcliff stał się prototypem kochanka, dla którego nic (nawet śmierć) nie stanowi przeszkody, by połączyć się z ukochaną - zresztą do klasyki przeszła scena, w której odkopuje jej trumnę, aby jeszcze raz przytulić ciało. Wybór Catherine - pomiędzy miłością "wygodną" a miłością prawdziwą - od pierwszych stron wydaje się być naznaczony nieuchronną tragedią.  

Mając już te lata co teraz, ogarniają mnie pewne wątpliwości, czy aby buntowniczy i niebezpieczny Heathcliff jest dobrym kandydatem na chłopaka. Kiedy jednak czyta się "Wichrowe Wzgórza", wydaje się, że tylko miłość wszechogarniająca i nieokiełznana jest warta zachodu, zaś nikt nie potrafi kochać tak jak bajroniczny Heathcliff. Co począć - magia literatury. 

Gotyckie klimaty w wyjątkowym wiktoriańskim wydaniu. MUSICIE TO PRZECZYTAĆ!