wtorek, 23 marca 2021

Powrót/ Nicholas Sparks

 DZIWNY PRZYPADEK NICHOLASA SPARKSA


Zdarza się - chociaż bardzo rzadko - że w połowie drogi żegnam się z książką, która - uwiódłszy mnie wcześniej - nie zalśniła później blaskiem na tyle pięknym, bym udała się z nią we wspólną podróż. Każdorazowo robię to z pewnym żalem pt. "a nuż okaże się, że się rozkręci," jednak raz podjęta decyzja, pozostaje niezmieniona. Po prostu nam nie po drodze i nie zawsze się zaprzyjaźniamy. 

Trudno przechodzi mi to przez usta, ale to skądinąd gorzkie uczucie rozczarowania towarzyszyło mi przez pierwszych dwieście stron "Powrotu." Jedna myśl goniła drugą, w poszukiwaniu przyczyny czytelniczego zawodu. Niby miałam przed sobą znane nam wszystkim składniki na pyszny literacki deser Sparksa, ale jego smak był mdły, a danie całościowo nieciekawe. Kurczę, myślałam, co tu się porobiło? Jest zagadka, jest całkiem fajny bohater, miłość wisi w powietrzu - a jednocześnie przy tym wszystkim ZNOWU mamy starą śpiewkę ze wspólną kolacją, winem na werandzie i powalającym uczuciem od drugiego - powiedzmy - wejrzenia. O ile przy "Pamiętniku," "Nocach w Rodante" czy "Bezpiecznej przystani" kalejdoskop barwnych uczuć przyprawiał o zawrót głowy, a epickie historie miłosne o łomot serca - tak tutaj ... można było się co najwyżej uśmiechnąć. 

OK, nie poddaję się, zdecydowałam. Co jak co, ale Sparksowi dam szansę, niech się zrehabilituje i to szybko. I faktycznie - pozostałych dwieście stron w mniejszym lub większym stopniu wynagrodziło uczucie frustracji. Pojawiła się ciekawa historia w tle, znalazłam kilka ładnych złotych myśli, a pod koniec westchnęłam z rozrzewnieniem. I trochę ... z ulgą. 

Zachodziłam w głowę, po co Sparksowi ponad czterystustronicowe "cegły" niemalże rodem z pozytywizmu? W porządku - dywaguję - on przecież nie wie, że "Lalka" Prusa jest ogólnie świetna, ale gdyby ją skrócić o dwa tomy, nie straciłaby na jakości, a zapewne znalazłaby więcej zwolenników wśród młodych. Pamiętacie nieznośne (przepraszam klasyków) opisy przyrody w trzytomowym "Nad Niemnem"? Powieść generalnie niezwykle przyjemna, no ale, na Boga, wystarczyło kilka zdań na temat obłędnie pięknych wiejskich łąk i byłoby super. Tymczasem Sparks raczy nas kilkustronicowymi wnikliwymi wykładami na temat hodowli pszczół. (!) Bohater potrafi o nich rozprawiać godzinami (receptury robienia miodu na równi z przyrodą Orzeszkowej, serio!) - jeśli to miało stanowić jakiś literacki zabieg, to się poddaję. Całe szczęście, że Sparks nie zapatrzył się w Hermana Melville'a i nie zapragnął przebić siedmiuset stron polowania na wieloryba - tego bym nie przeżyła. 

Krótko mówiąc: odejmujemy połowę objętości, rezygnujemy z pszczół, poprawiamy język (on również wydaje się staczać po równi pochyłej) i otrzymujemy miłe czytadło na przygnębiające pandemiczne wieczory. W tzw. międzyczasie tęsknimy za utraconym talentem Sparksa i z niemałym niepokojem oczekujemy na zapowiedzianą na wrzesień kolejną powieść, wznosząc raz po raz modły: Nicholasie, wróć!