czwartek, 21 grudnia 2023

Mężczyzna, którego nigdy nie spotkałam/ Elle Cook

 DOBRE RZECZY ZDARZAJĄ SIĘ TYM, KTÓRZY NA NIE CZEKAJĄ 


Co byście zrobili, gdyby człowiek, przed którym możecie obnażyć duszę, był o cały kontynent z dala od Was? 

Hannah (Londyn) poznaje Davey'a (USA) tylko dlatego, że on wybiera dwukrotnie zły numer telefonu. Jedno słowo prowadzi do następnego, jedna wiadomość do kolejnej ... O, bogowie! Okazuje się, że ten właśnie potencjalny kandydat na miłość jej życia już za kilka tygodni przeprowadza się (zza oceanu!) do jej miasta, co, rzecz jasna, wyprostuje wszelkie ścieżki i utoruje im drogę do szczęśliwego związku "na żywo". 

I kiedy ta mocno już zauroczona Hannah wyczekuje na mocno już zadurzonego w niej Davey'a na lotnisku w TEN WŁAŚNIE dzień, a on się nie zjawia ... widzimy, że życie pisze swoje oryginalne scenariusze, nad którymi nie mamy kontroli. 

I tutaj muszę się zatrzymać, bo jeśli zaspojleruję, nic już Was nie zaskoczy ani nie rozraduje! A uwierzcie mi - ta powieść jest wyjątkową pozycją spośród powodzi miłosnych historii zalewającej nas z każdej strony. Ma urok, świetny, naturalny język i przyjazne postaci, którym kibicujemy w 100%. Kiedy skończyłam ją czytać o trzeciej nad ranem, odnalazłam autorkę na Instagramie i napisałam jej, że byłby z tego genialny film lub serial - głęboko w to wierzę. (Halo, Netflix!) 

Jeśli lubicie coś pokroju "Love, Rosie", "Jeden dzień" czy "Igraszki losu" - to powieść Elle Cook jest na bank dla Was! Trochę się pośmiejecie, trochę popłaczecie, a przede wszystkim pochłoniecie ją w góra dwa wieczory, żeby wreszcie się dowiedzieć, czy ONI BĘDĄ RAZEM. 

środa, 13 września 2023

Wszystko, czym nigdy nie byliśmy/ Alice Kellen

 "NIE BYŁO INNEGO WYJŚCIA, KTÓRAŚ Z KUL MUSIAŁA PRZESZYĆ MI SERCE"


"(...) różnica dzieląca mieć wszystko od nie mieć nic

 często wynosi sekundę". 


Trochę mnie już znacie i wiecie, że przeczytałam tryliony książek o miłości, więc coraz rzadziej zdarza mi się literackie zaskoczenie w tej materii - a tymczasem ... Alice Kellen z miejsca rzuciła na mnie urok! Tłumaczenie z hiszpańskiego jest genialne, chwilami poetyckie, chwilami pikantne, czyli takie jakie ma być! Codzienny żargon przeplata się z językiem duszy - jak w życiu. Czy nie jest bowiem tak, że czasem rzucimy pod nosem nieobyczajne przekleństwo, a za sekundę nasze serce śpiewa serenady i cytuje Szekspira? 

Dużym plusem jest dwutorowa narracja (obecnie dość popularna), ponieważ dzięki niej wchodzimy bezczelnie buciorami w umysł zarówno Axela jak i Leah, a trzeba przyznać, że różnice w postrzeganiu poszczególnych zdarzeń (i świata w ogóle) przez tę dwójkę są siłą napędową całej historii. Historia zaś nie jest typowym przykładem zakazanego (powiedzmy) uczucia i z pewnością nie brakuje jej wielowymiarowości. Leah przeżyła śmierć rodziców, wątek żałoby przeplata się z miłosnymi elektrowstrząsami, co rusz pojawiają się też ciepłe rodzinne wspomnienia, a prawdziwy uśmiech serca wzbudza braterska opiekuńczość. No i ten język Alice Kellen! Co krok mała perełka. Zdanie, wyraz, nietypowe zestawienie, dzięki którym szaleje nasza wyobraźnia. 

Zostawiam Wam na zachętę: 

"Nastawiłem adapter i, sam nie wiem dlaczego, przyszło mi do głowy, że akordy piosenki wplątały się w jej włosy i przyciągnęły ją tutaj, krok za krokiem, nuta za nutą". 

PS. Dla nieletnich: Alice Kellen dość odważnie (ale niezwykle smacznie) przedstawia nam sceny bliskości fizycznej. Dla zwolenników: historia Axela i Leah ma ciąg dalszy - jestem w trakcie tomu drugiego pt. "Wszystko, czym jesteśmy razem". 

sobota, 19 sierpnia 2023

Wilki się czają/ Natasha Friend

 CZY ONA SAMA SIĘ PROSIŁA? - OTO JEST PYTANIE 


"A potem jak cholerny Czerwony Kapturek pomaszerowała radośnie do lasu, gdzie czaiły się na nią wilki".

Spokojnie - jak łatwo się domyśleć z opisu wydawcy (który znajdziecie w każdej internetowej księgarni) - nie jest to powieść o wilkach. Chociaż z drugiej strony ... trochę jest, ale o wilkach w ludzkiej skórze. O wilkach, które w naszym rzeczywistym świecie, za społecznym przyzwoleniem, czają się na swoje ofiary, krzywdząc je niewybaczalnie, poniżając i zostawiając z traumą na całe życie.

Ostrzeżenie: treść jest dosyć drastyczna i nie każdy czytelnik będzie chętny przez nią przebrnąć. Autorka nie koncentruje się nadmiernie na wyrafinowanych szczegółach przestępstw (pozostawiając wiele naszej wyobraźni), ale na działaniach głównej bohaterki Nory i jej przyjaciół. Pomimo początkowego etapu wyparcia, dziewczyna decyduje się walczyć o prawdę i stawić czoło tym, którzy, niepomni na wymiar wyrządzonej krzywdy, bezkarnie wykorzystują niewinne dziewczyny, chronieni przez patriarchalny system i ... jeszcze jedną osobę, której wpływ na cały proceder okaże się kluczowy. (będzie zaskoczenie!) 

I żeby nie było, że "wszyscy faceci są źli" i jest to pozycja skrajnie depresyjna - są też bardzo pozytywne postaci brata Nory oraz jej przyjaciela, a - w tle dramatu - także wątki młodzieńczego uczucia, bezinteresownej przyjaźni i niełatwych relacji rodzinnych. 

Generalnie - "Wilki się czają" to zdecydowanie nie jest dreszczowiec z akcją detektywistyczną w tle. Nie jest to również literackie arcydzieło, które swoim kunsztem powali nas na kolana. To powieść dla dojrzałych czytelników, która porusza niebywale trudną (i niezwykle ważną!) sprawę nadużyć seksualnych (w tym gwałtów) i pokazuje, krok po kroku, proces dochodzenia sprawiedliwości przez ofiarę przestępstwa. 

Świat potrzebuje takich książek. Bez względu na to, gdzie rozgrywa się akcja - powieści tego typu nie tylko otwierają oczy na skalę problemu, ale pokazują też, jak dużo jest jeszcze do zrobienia. Pamiętajmy: kropla drąży skałę. Możemy zacząć od nas samych i podjąć chociażby walkę z głupimi komentarzami, które automatycznie przerzucają winę na ofiarę. Możemy prowadzić (małe lub duże) kampanie - zarówno w realu, jak i w mediach społecznościowych, z uporem maniaka uświadamiając "powątpiewających", że ofiara NIGDY nie prosi się o gwałt i przemoc, a każdy sprawca powinien zostać osądzony i ukarany, niezależnie od jego statusu społecznego czy materialnego, wykonywanego zawodu, przynależności do określonej organizacji i powszechnie panującej o nim opinii.   

Kto wie - być może nasze codzienne działania doprowadzą kiedyś do zmian w postrzeganiu ofiar, a pytania typu "w co poszkodowany/a był/a ubrany/a" znikną z przestrzeni publicznej, zaś kwestia oczywistej winy sprawcy nie będzie nigdy poddawana pod wątpliwość.   

czwartek, 3 sierpnia 2023

Tego lata stałam się piękna/ Jenny Han

 

MIŁOSNY TRÓJKĄT POŚRÓD SZUMU OCEANU 



"Pragnęłam, żeby ta chwila trwała wiecznie, żeby pozostała na zawsze. 
Jak wszechświat zamknięty 
w szklanej kuli, jedna chwila zamrożona na wieki".

Wiem, że mam 41 lat, ale co ja poradzę na to, że uwielbiam teen drama! Po kilku latach, natchniona ekranizacją pod tym samym tytułem (serial na Prime Video - polecam!), powróciłam do trylogii Jenny Han - akurat podczas letnich miesięcy, kiedy miłość unosi się w powietrzu i aż wprost domaga się, byśmy zaprosili ją do siebie. 

Jedna dziewczyna (która tego lata stała się piękna) i dwóch (równie pięknych) braci - czyli prastary miłosny trójkąt i odwieczny dylemat, znany od niepamiętnych czasów: którego wybrać? Plus szum oceanu, wakacyjne szaleństwa, przyjacielskie i rodzinne dramaty oraz - na pierwszym planie - nastoletnie uczucia każdorazowo przypominające emocjonalne trzęsienie ziemi. 

Drodzy starsi czytelnicy (załóżmy, że istnieją poza mną tacy, którzy lubują się w powieściach dla młodzieży) - prawdopodobnie niejeden raz parskniecie z wyższością nad niedojrzałością czy impulsywnością głównych bohaterów, ale już za chwilę przypomnicie sobie (jak ja), że oni są nastolatkami i ich świętym prawem jest doświadczać życia każdym elementem swojego jestestwa. W pierwszej części cała trójka nie ma jeszcze dwudziestu lat, nic zatem dziwnego, że chcą, by "ich miłość płonęła przez całe życie" i chcą być "pijani czułością", bo gdy miłość zawodzi i zostaje złamane serce, to w tym wieku jest złamane na amen i już nigdy przenigdy w życiu się nie poskłada, prawda? 

Zatem jeśli jesteś młodym czytelnikiem - zakochasz się w Jenny Han na sto procent. A jeśli jesteś czterdziestoparoletnim rozsądnym romantykiem - zakochasz się tym bardziej, ponieważ przez parę godzin powróci do ciebie świeżość pierwszej miłości - a wiadomo, że żadna inna nie jest już taka sama. 

wtorek, 25 lipca 2023

Sztuka obsługi penisa/ Andrzej Gryżewski, Przemysław Pilarski

 "NIE MA CO OWIJAĆ PENISA W BAWEŁNĘ"

Uwaga, uwaga! To nie jest książka WYŁĄCZNIE o penisach, chociaż, faktycznie, punktem wyjścia do rozważań o facetach jest niezwykle złożona męska fizjologia. Przemysław Pilarski w formie wywiadu, z dużą dawką humoru i autoironii, podpytuje seksuologa Andrzeja Gryżewskiego o rozmaite męskie problemy, historie i dziwne lub wcale nie-dziwne przypadki, z którymi przychodzą (zgodnie z ideą: tonący brzytwy się chwyta) do gabinetu dzisiejsi faceci. 

Jeśli chcecie poszerzyć perspektywę na temat funkcjonowania mężczyzn i dowiedzieć się, z czym borykają się na co dzień - ta książka jest dla Was. Pan Gryżewski przywołuje różnorodne historie, w których na plan pierwszy wysuwają się wyzwania zawodowe, zdrowotne i psychiczne, do których - niestety - współcześni faceci nie zostali przygotowani.  

To nie wszystko - dowiecie się też, co kryje się pod pojęciami takimi jak gospodarka rabunkowa organizmu czy seks zapośredniczony, jakie są dwa główne filary męskości, czym jest seksualny fast food i dlaczego w seksuologii funkcjonuje zasada "stu pierwszych zbliżeń". Pełno tu również ciekawostek, które wywołują uśmiech lub totalne zaskoczenie - czy wiecie, że penis Rasputina miał 33 cm i można go obejrzeć w Muzeum Erotyki w Sankt Petersburgu? 

Stuprocentowo polecam "Sztukę obsługi penisa" jako wykładnię rzetelnej wiedzy z dziedziny biologii, psychologii i socjologii, a przede wszystkim - jako słodko-gorzki komentarz do dzisiejszych (niełatwych) czasów, w których kształtują się na nowo gender roles, w których każdy z nas próbuje się na swój sposób odnaleźć, szukając w tak zwanym międzyczasie tego jedynego/ jedynej, z którym/ którą chcielibyśmy spędzić resztę życia. 

wtorek, 27 czerwca 2023

Piekło kobiet PL/ Daria Górka

 PRAWO PISANE NA LUDZKIEJ SKÓRZE


Uprzedzam - NIE JEST to książka o aborcji, nie jest o nakłanianiu do niej ani - tym bardziej - o jej gloryfikowaniu (!). "Piekło kobiet PL" koncentruje się na przesłance niemożności wykonania terminacji ciąży z powodu dużego prawdopodobieństwa ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu. Jak na rzetelne dziennikarstwo przystało, dyskurs pani Darii mieści w sobie wielorakie spojrzenia na tę kwestię, przedstawiając, w sposób możliwie najdelikatniejszy, dramatyczny (oraz jak łatwo się domyśleć, dotychczas nierozstrzygalny) dialog pomiędzy dwoma przeciwstawnymi postawami. 

Poza przywołaniem bezdyskusyjnie kontrowersyjnego "przypadku dr-a Chazana" oraz tragicznej śmierci pani Izabeli z Pszczyny, pani Górka szuka także przyczyn światopoglądowej (a co za tym idzie, prawnej) zmiany, która zaszła niespodziewanie (i w trybie natychmiastowym) wśród polityków partii rządzącej. Tym samym zaprasza do rozmowy reprezentantów kluczowych obecnie stron trwającej "debaty aborcyjnej" - inicjatora prawnej zmiany, posła Bartłomieja Wróblewskiego oraz przedstawiciela środowiska katolickiego, księdza doktora Andrzeja Muszala. Oprócz tego - poznamy punkt widzenia prominentnych ginekologów i psychiatrów, otrzymamy garść rzetelnych informacji na temat hospicjów perinatalnych, a jednocześnie poznamy założenia Fundacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny FEDERA. 

Takiemu dziennikarstwu mówię TAK! Pani Górka drąży temat, przywołując dramatyczne historie kobiet, które - po 22 października 2020 roku - zostały pozbawione wyboru dotyczącego kontynuacji ciąży z podejrzeniem wad letalnych. Rozprawa z tematem pozbawiona jest jednak moralizatorstwa i agresywnej narracji. Wręcz przeciwnie! Profesjonalnie, z należytym szacunkiem, pani Daria przeprowadza nawet najtrudniejsze rozmowy - takie, w których chyba mnie osobiście nie udałoby się zachować zimnej krwi. 

Powiedzieć, że ta książka poszerzy Wasz obraz sytuacji - to mało powiedzieć. Po przeczytaniu rozdziału na temat retoryki panującej w spolaryzowanym polskim społeczeństwie, zrozumiecie, jak język kształtuje rzeczywistość (bynajmniej jej nie opisując!) i jak mocno wpływa na (tworzoną przez polityków i media) hierarchię naszych moralnych wartości. Dowiecie się, kim są spin doctorzy i dlaczego istnieje przekonanie, że bycie pro-choice powszechnie (i mylnie) uważa się za pochwałę aborcji. 

"Piekło kobiet PL" to przede wszystkim opowieść o KOBIETACH. To im oddaje się tu głos, to one wołają o pomoc - zwłaszcza od państwa, którego są pełnoprawnymi obywatelkami. Tu nie chodzi tylko i wyłącznie o umożliwienie legalnego abortowania ciąży, ale - w pierwszej kolejności! - o systemowe wsparcie w momencie urodzenia martwego lub nieuleczalnego dziecka. A, ku naszej rozpaczy i pomimo walki lekarzy czy aktywistów, takowe w naszym kraju praktycznie nie istnieje. 

Dla wojujących katolików pozostawię na koniec słowa księdza Muszala: "Mentalność pro-life nie może zawężać się tylko do działań na etapie przedurodzeniowym, powinna również dotyczyć chorych, słabych, niepełnosprawnych - zarówno dzieci, jak i dorosłych. (...) bądźmy pro-life także postnatalnie".  

czwartek, 18 maja 2023

Miłość w cieniu słońca/ Katarzyna Grochola

 CZY POZWOLISZ SIEBIE POKOCHAĆ? 


„Nie było mnie, dopóki ona się nie pojawiła. 

Przedtem nie wiedziałem, że mnie nie ma. (…) 

Nie wiem, czy przedtem był jakiś świat”.

Grochola wydaje nową powieść! Jaki piękny tytuł, pomyślą wszyscy. Miłość, słońce, drzewa, trawy, szum morza, EKG na okładce. Romansidło jak nic.

Jakbyście nie znali Grocholi! Jakbyście nie wiedzieli, że u Kasi nic nie jest zerojedynkowe, oczywiste, proste lub płaskie. Że każde słowo ma (trój?)wymiar, że morze szumi jakoś tak inaczej, że figa jest soczysta i bezbronna, a whisky ma ciepły kolor i aż się czuje jej smak na języku, zaś ulepieni z literackiej gliny ludzie są pełnokrwiści i do bólu prawdziwi. Ta powieść, jak chyba żadna wcześniejsza, była dla mnie jak poemat, wspomnienie wiktoriańskich wyznań na wrzosowiskach, hołd dla słowa pisanego. Chłonęłam, przepuszczałam przez siebie, czytałam ponownie, zakreślałam … Tu perełka, tam perełka.

Bohaterów należałoby przenieść na deski teatru, posadzić przy stole lub na kanapie i – być obok, bezszelestnie, aby niczego nie popsuć, aby ich nie spłoszyć. Spotkanie z nimi jest jak dziecinne podsłuchiwanie fascynującej rozmowy dorosłych. Takiej, która pomieści wszystko, co ludzkie i nam nieobce. Lęk, radość, życie, miłość, śmierć. WSZYSTKO. Jeśli chcecie zostać świadkami pięknego dialogu i jeszcze piękniejszej miłości – musicie wejść w ten świat stuprocentowo, bez ściemy. Należy Wam się ostrzeżenie: pewne furtki mogą się otworzyć, blizny o sobie przypomnieć, strachy wypełznąć na powierzchnię. Jeśli na to zezwolicie, zadzieją się literackie czary.

O, Grocholo! Chowam w sobie teraz tysiące skrawków tej cudnej opowieści, napełniona po brzegi falą wiekopomnego uczucia, któremu miałam zaszczyt towarzyszyć. Dzięki Tobie!  

Niech jeszcze przez chwilę przenika mnie do szpiku kości. Pozwalam! 

PS. Nie zdradzę zbyt wiele, ale fani amerykańskiej poezji będą zadowoleni!


czwartek, 11 maja 2023

Żony gejów/ Maria Mamczur

"PYTANIA SĄ UDRĘKĄ. ODPOWIEDZI NIE DAJĄ UKOJENIA".


Uwaga! Pozycja tylko dla otwartych umysłów!

Wydaje Wam się, że tytułowe żony gejów to temat marginalny we współczesnym społeczeństwie? Nic bardziej mylnego. Z przywołanych na wstępie szacunków wynika, że jeszcze parę lat temu 48% gejów do lat 50 pozostawało w związku z kobietami. Powody: wstyd, lęk przed stygmatyzacją i wykluczeniem. 

Wiele z bohaterek zostało zdradzonych w trakcie małżeństwa, zaś odkrycie orientacji seksualnej męża było początkiem ich wspólnego końca. Niektóre natomiast świadomie wybrały życie z mężem-gejem, na wzór przyjacielskiej "umowy", wiedzione pragnieniem uwicia rodzinnego gniazda. Jak się szybko okazuje, każda z opcji została okupiona cierpieniem.

Pani Mamczur oddaje również głos mężczyznom - drugiej stronie medalu i drugiej stronie dramatu. Poznajemy przyczyny ich decyzji - albo życia w ukryciu, przy jednoczesnym wypieraniu swojej orientacji (lub próbie jej "uśpienia"), albo życia "na dwa fronty". Większość bohaterów poślubiło kobiety, aby spełnić w ten sposób nadrzędne marzenie o założeniu rodziny. Niektórzy wciąż poszukują kogoś, kto zgodzi się dobrowolnie na biały związek, licząc tym samym na pozbycie się natrętnych komentarzy pt. kiedy się w końcu ustatkujesz. Są i tacy, których droga do odkrycia orientacji seksualnej była (lub nadal jest) długa i nieoczywista, a małżeństwo z kobietą - na dany moment - szczere i uczciwe. 

To, co najbardziej uderza w tym reportażu, to fakt, że za każdą z przytoczonych historii kryje się ludzki dramat, zamknięty najczęściej w czterech ścianach, niosący ze sobą cierpienie dzieci, wstyd rodziny, wszechogarniający żal, często nienawiść. Czy na emocjonalnych zgliszczach da się jeszcze coś wybudować? "Zamiast krwi mam w żyłach popiół", powie jedna z bohaterek.  

Początków zjawiska można by upatrywać w konstrukcji społeczeństwa, które przez kilkaset lat nie dawało przyzwolenia na homoseksualizm. I nie mówię wyłącznie o Polsce - pamiętajcie, że homoseksualizm został wykreślony z listy chorób WHO dopiero w 1990 roku, a obecnie, w XXI wieku (!), chociaż wydaje się to niewiarygodne, w niektórych krajach wciąż jest karany śmiercią (Iran, Sudan czy Nigeria). 

Jaką zatem opcję mieli geje w Polsce 40, 50 lat temu? W zasadzie dwie: poddać się technikom awersyjnym (czyli hołubionej wówczas przez lekarzy i księży terapii "naprawczej") lub wejść do emocjonalnej szafy i żyć w jako takim spokoju, z żoną-parawanem u boku.  

Autorka - jak przystało na profesjonalny reportaż - nie ocenia, szuka jedynie odpowiedzi. Świetnym uzupełnieniem książki jest sekcja na temat genezy parad równości, a także komentarze ekspertów: profesora Zbigniewa Izdebskiego, profesora Zbigniewa Lwa-Starowicza, dziennikarza Marcina Dzierżanowskiego (prezesa Fundacji Wiara i Tęcza) oraz terapeuty Pawła Kurczaka (tu bardzo interesujący wątek mężczyzn MSM!). 

Bezapelacyjnie polecam. 

sobota, 15 kwietnia 2023

Wieloryb/ reż. Darren Aronofsky

 WIELORYB ROZPACZY


Zajęło mi ponad miesiąc, aby zebrać myśli po moim spotkaniu z „Wielorybem” (reż. Darren Aronofsky).  Przejechał mnie tak potężny emocjonalny walec, że nie sposób było się pozbierać.

Kto oglądał, ten wie. Okrzyknięto go arcydziełem, nie bez powodu. Jeden pokoik, w którym Charlie spędza ostatnie lata swojego życia (a my raptem dwie godziny), jest po brzegi wypełniony tak przeogromnym smutkiem i emocjonalną nędzą, że widz automatycznie od pierwszych minut chłonie je jak gąbka. Ale! – to nie jest wcale a wcale destrukcyjne, albowiem wraz z tą rozpaczą rodzi się w nas (mam nadzieję, przynajmniej!) bezmiar miłości, współczucia i szereg innych szalonych doznań, które kotłowały się pochowane głęboko, gdzieś tam, w środku.

Brendan Fraser jest niesamowity, on po prostu STAŁ się Charlie’m. Mając ograniczone ruchy (z wiadomych powodów), gra w większości twarzą. A te oczy! O matko – te oczy potrafią wyrazić wszystko! Mistrzostwo kreacji, Oskar w pełni zasłużony. Czapki z głów. 

Nie słyszałam jeszcze negatywnych głosów na temat „Wieloryba” (może poza absurdalnymi oskarżeniami o fatfobię, które z obrazem nie mają nic wspólnego). Łzy lecą nieposłuszne, przeżywamy swoiste katharsis. To jest jeden z filmów, których się nigdy nie zapomni, a odkopany z czeluści wspomnień, każdorazowo obudzi nas z uczuciowego marazmu, przypominając, co stanowi esencję życia.

poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Moja Triada Wartości



Wielkie Idee należące do Wielkiej Triady Platońskiej to Dobro, Prawda i Piękno. I o ile mogłabym się pod nimi podpisać, to myśląc o własnej triadzie wartości, widzę: Wiarę, Rodzinę i Wolność.

Wiara – powszechnie sprowadzana raczej do wiary we własne siły, pogoni za ekstremalnym indywidualizmem (podsycanym psychologicznym coachingiem) i wiary w swoje niezwyciężone ego. Czy to dobry trend czy nie – temat nie na dziś. Dziś bowiem o mojej wierze – a więc wierze w to, że WSZYSTKO JEST PO COŚ.

Oglądałam nie tak dawno genialne przemówienie Steve’a Jobsa na temat „łączenia kropek” – uogólniając: chodziło o to, że dopiero kilka(naście?) lat PO życiowych turbulencjach jesteśmy w stanie zobaczyć, że to, co było WTEDY, miało sens, było jedną z kropek, których połączenie TERAZ tworzy pełen obraz. Nie możemy ujrzeć tego wcześniej, w danym momencie, musimy podjąć ryzyko, żeby zrobić krok – albo naprzód albo w tył. Możemy też kręcić się w kółko – możemy właściwie wszystko, jeśli taka jest NASZA decyzja na tamten czas.  

Dla mnie - ta wiara w sens tego, co nam się przydarza, jest nieodłącznie związana z wiarą w Chrystusa, w Boski Plan napisany dla każdego z nas. Nie kłóci się to absolutnie z pojęciem „wolnej woli” – owszem, nasze decyzje należą zawsze do nas i po drodze mogą przytrafić nam się różne rzeczy, ale finalny wynik zawsze zostanie przesądzony – wtedy, gdy połączą się kropki. Nie mówię o śmierci (ta bowiem jest akurat niepodważalna i wobec niej jesteśmy równi), bardziej o kamieniach milowych. Już wyjaśniam: oglądaliście kiedyś film „Sliding doors” z Gwyneth Paltrow (przetłumaczone, o zgrozo, na język polski jako „Przypadkowa dziewczyna”)?  Bohaterka przeżywa dwa życia (witaj teorio multiwersum!), w zależności od tego, czy pewnego dnia zdąży na metro czy zamkną się przed nią tytułowe sliding doors. Sęk w tym, że w obu „wersjach” egzystencji kluczowe życiowe wydarzenia pozostają te same, natomiast otoczka jest zgoła inna. Rozumiecie? Musimy konkretnych spraw dotknąć, doświadczyć na własnej skórze – tych kluczowych, tych kamieni milowych, ale otoczka - już należy do nas. Decyzje są nasze. To, jak połączymy kropki – po drodze – jest nasze.

Podobno teraz nie mówi się o wierze w kontekście religijnym, bo to „sprawa osobista”. Zaryzykuję! Albowiem ja nieustannie i bezkompromisowo wierzę, że istnieje Boski Plan dla każdego z nas. Każdy ma jakąś misję do spełnienia, nic nie dzieje się przypadkiem. Zło można przekuć w dobro. Po burzy wstaje słońce. I wreszcie – wierzę, że to, co mamy tutaj, nie jest ostatecznością, że istnieje życie wieczne, gdzie spotkam się z moimi Ukochanymi bliskimi i będę żyć w szczęśliwości razem z nimi, ku chwale Boga. Brzmi śmiesznie w dzisiejszych czasach? Być może, biorę to na klatę. Ale ta wiara – wiara w Niebo, w zmartwychwstanie Jezusa – ocaliła mnie od szaleństwa, gdy prawie cztery lata temu niespodziewanie odszedł mój Tata. Pomimo rozpaczy, czułam wewnętrzny spokój, bo wiedziałam – i nadal wiem (rozsądnie nie sposób tego wyjaśnić) – że On jest i czeka na mnie. Ba! Wiem, że się mną opiekuje i daje mi znaki. Skąd? Hm … a skąd wiemy, że kogoś naprawdę kochamy, że nie rządzi nami jedynie chemiczna reakcja, której osłabienie spowoduje z czasem obojętność? Potraficie to logicznie wytłumaczyć? No właśnie. To się nazywa wiara.

Przejdźmy do Rodziny – mówią, że wychodzi się z nią dobrze tylko na zdjęciach. Ironiczne, ale jest w tym sporo prawdy, nie jednak z tego powodu, o którym wszyscy myślą. Odpowiedź jest prosta – zdjęcia zawsze robimy wtedy, kiedy jesteśmy pełni radości, kiedy dzieją się fajne rzeczy, jest spokojnie, ciepło, pluszowo i milutko. Nie cykamy fotek, kiedy jesteśmy na siebie obrażeni („O, patrz! To ja tutaj, obrażona na moją mamę, 24 maja 1989 roku!”) lub kłócimy się zajadle, rzucając na siebie kalumnie. A przecież, nie oszukujmy się, dzieje się tak w każdej rodzinie, czy tego chcemy czy nie (najczęściej nieintencjonalnie, jesteśmy tylko ludźmi).

Dla mnie rodzina to opoka, fundament. Z tego fundamentu wyrosłam ja, na moim fundamencie wyrosła moja córka, potem ona przejmie stery, a potem jej dzieci. Zabieramy ze sobą to, co dobre i złe. Złe przekuwamy w dobre, dobre pielęgnujemy, by rosło w siłę. Niewygodne lub bolesne – przepracowujemy w terapii (każdy powinien taką przejść), uczymy się na błędach przodków, odkopujemy generacyjne traumy (zaufajmy psychologom, pliz!).

Wiecie, jaki to kapitał na przyszłość, gdy dzieci mają kochanych dziadków? Na pewno tak! Na pewno wielu z Was przywoła dokładnie w tej chwili cudowne, ciepłe (niczym pyszne babcine ciasteczka) wspomnienie z dzieciństwa. To jest ESENCJA życia. I nie mówię, że inne jest mniej ważne – praca, rozwój, rozrywka. Wszystko, co nas cieszy i daje satysfakcję, jest istotne i powinniśmy o to dbać! Ale rodzina – mama, babcia, może wujek, a może „niebiologiczne” rodzeństwo, które sami sobie wybraliśmy – scala w jedno, daje korzenie i dodaje skrzydeł. Każdy z nas lubi mieć gdzie wrócić, prawda? Bywa różnie, męcząco i duszno – nie da się zaprzeczyć. Ale obok tego jest miłość, a miłość stoi zawsze PONAD, z rozpostartymi ramionami. Fajnie móc się tam schronić.

I po trzecie – wolność. ODDECH. Wolność jest nadrzędna, by żyć pełnią życia (jakkolwiek kliszowo to brzmi). Dla mnie to wolność myślenia, wolność wyboru, wolność kochania, wolność bycia sobą. Całe nasze jestestwo realizuje się dopiero wtedy, gdy jesteśmy wolni. Kiedy mogę myśleć, co chcę i to głosić – rozwijam się, kształtuję siebie, dowiaduję się coraz to czegoś nowego. Kiedy mam wybór – podejmuję decyzje, idę przez życie zaopatrzona w moc sprawczą, nie jestem bierną obserwatorką. Kiedy kocham tych, których wybiorę – a nie tych, których „powinnam” – kocham prawdziwie i najmocniej, oddam obie nerki i skoczę bez zastanowienia w ogień. Kiedy jestem sobą – nikogo nie udaję, pokazuję to samo oblicze, jednakie każdego dnia i w każdych okolicznościach. Rosnę w siłę, odczuwam solidarność z samą sobą, PRAWDĘ. Jestem wolna od czyichś oczekiwań, patrzę w lustro bez wstydu. Tak, oto ja - myślę.

Kiedy czuję się wolna, biorę pełny oddech. Taki na 100%. Dostaję skrzydeł, wiem, że mogę wiele. Mam wówczas moc podążania za marzeniami, a także moc osadzenia siebie W SOBIE, rozumiecie? Jestem stabilna, stąpająca mocno na dwóch nogach, a jednocześnie z głową w chmurach. Prawdziwa - jednakowa twarz, bez udawania. Z wiarą, z rodziną u boku. WOLNA.

sobota, 11 marca 2023

Wszystko będzie dobrze/ Agata Szymańska

Co nieco o moim pisaniu 

Oczywiście, nie będę tu recenzować swojej powieści - byłoby to dość dziwne, prawda? Chciałam Wam tylko powiedzieć, jak powstała ta książka i jaką literacką drogę przeszłam. 

"Wszystko będzie dobrze" pisałam od stycznia do lipca 2021r., czyli w środku pandemii. Kolejne niemalże dwa lata stukałam do drzwi rozmaitych wydawnictw, niezrażona odmowami lub niekorzystnymi (finansowo) propozycjami. Po wyboistej drodze, w niektórych momentach mocno nieprzyjemnej (oszustwo), Opatrzność rzuciła mnie w ramiona Pani Katarzyny Krzan z wydawnictwa E-bookowo. Widocznie tak musiało być, że dopiero teraz przydarzył się ten mały literacki cud! 

Słowa, które "sklejone" siłą tajemną (zwaną "weną twórczą"), pojawiają się w powieści, tłukły mi się po głowie kilka(naście?) lat. Ta myśl, że kiedyś na 100% musi powstać MOJA książka, nie dawała mi spokoju. Ja po prostu wiedziałam, że to się wydarzy - nie znałam tylko czasu. 

Niektórzy z Was już przeczytali "Wszystko będzie dobrze" i odnaleźli w niej swoje doświadczenia - to najpiękniejszy prezent dla pisarza! Zawsze wierzyłam, że słowo ma moc. Dobrą, twórczą, ale też złą, piekielną. Słowo może uratować, ale może też zabić. Marzy mi się, aby moje słowa wnikały do Waszych dusz i umysłów, targały emocjami i zostawały z Wami jak najdłużej. 

U mnie zawsze pisanie było na pierwszym miejscu. Myślę, że to proces podobny do tworzenia kompozycji czy malowania dzieła sztuki. TO przychodzi znienacka i nie możesz się już uwolnić. Nie spoczniesz, dopóki całe twoje jestestwo nie wyleje się na papier. 

Uprzedzając pytania - tak, "pisze się" już druga powieść. W pewien nietypowy sposób dowiecie się z niej, jaki ciąg dalszy ma historia Adama i Ewy. Czekajcie cierpliwie! 

wtorek, 31 stycznia 2023

Kościoła nie ma. Wspomnienia po seminarium/ Robert Samborski

 TAŃCZĄCY Z WILKAMI 


Oto wpadła mi do rąk, całkowicie niespodziewanie, druga część (?) opowieści Roberta Samborskiego, o jakże krzykliwym tytule, wpisującym się w dzisiejszą retorykę krytyki Kościoła Katolickiego. Myślę: idę w to, sprawdzę!

Zachwycił mnie ponad rok temu "Sakrament obłudy" - był gigantyczną dawką informacji na temat życia w seminarium i arcyciekawą historią człowieka, który się stamtąd, skądinąd, WYDOSTAŁ. O ile potrafiłam zdroworozsądkowo wiele rzeczy zrozumieć i - jako praktykująca katoliczka - wziąć na klatę całą garść (słusznych, zaznaczam!) oskarżeń wobec KK, o tyle czytając "Kościoła nie ma" - co chwila zaznaczałam na marginesie znaki zapytania lub komentarze typu: ej, serio? Gdzieś Ty to wyczytał?

Żebyście mnie dobrze zrozumieli - polecam tę książkę jako poruszającą refleksję na temat wychodzenia z wieloletniej skorupy i egzystencjalnego marazmu, stawania w prawdzie, na temat poszukiwania sensu istnienia i zależności we wszechświecie, wyzwalania się z kajdan fałszywej moralności, obalania mitów i - jak to autor nazywa - bajeczek. Jako studium człowieka biegnącego ku wilkom, ku Wielkiej Sile Przyrody. Jako tego, który "wyrzeka się ludzkich bogów" i "przystępuje do szatańskiego ołtarza". Stuprocentowy, dziewiętnastowieczny romantyzm. Wciąga na amen, jest poetycki, metafizyczny i taki wręcz nieziemski! Dobrze się czyta. 

A teraz: ale. Trigger warning. 

Ta piękna, pełna dramatyzmu podróż, ten wielki ukłon w stronę Natury, ta epicka ucieczka w wystudiowaną, wyrachowaną samotność, dokonuje się jednocześnie w aurze rosnącej pogardy wobec Kościoła Katolickiego, potem - wobec religii w ogóle, a na końcu - wobec Boga. Po drodze autor rzuci tu czy tam jakieś przedziwne uogólnienie, niemające nic wspólnego z rzeczywistością, licząc, że mało wnikliwe umysły połkną haczyk i pognają ku Ciemności razem z nim (btw - serio chrześcijanie nakazują trzymać psy na łańcuchu, niszczą przyrodę i uważają wilki za zło wszelakie, a współczucie jest bezużyteczne, bo Pan tak twierdzi i już?).

I powiem tak - jako kobieta inteligentna i katoliczka rozsądna (jedno z określeń Samborskiego) - jestem w stanie zrozumieć ten stan rzeczy, to jego spektakularne Wielkie Odejście, ten bunt wobec "starego porządku". Czułam to samo, czytając "Sakrament obłudy" (odsyłam do recenzji). ALE tutaj, im dalej w las, tym coraz większa ilość prześmiewczych komentarzy dotyczących religii, wiary i Jezusa; aż za którymś tam razem narodziło się we mnie pytanie: gdzie jest zatem ta upragniona wolność autora, skoro raz po raz rodzi się w nim wręcz kompulsywny PRZYMUS głoszenia wszem i wobec tyrad na temat tych, którzy wierzą we "wszystkie żałosne tradycyjne czy chrześcijańskie wartości", chłoną "te absurdalne historyjki z Biblii" i podążają za Jezusem, który "jest potworem, a niesprawiedliwość i okrucieństwo jego nauczania są nieskończone jak potępienie, którym grozi"?

Panie Robercie, naprawdę musi Pan aż tak? Fakt, podkreślił Pan, że oddaje siebie w posiadanie wilkom i Ciemności Lasu, a ludzie (których określa Pan "błędem Przyrody") są Panu niezbyt potrzebni, więc może nie powinnam się czepiać? Ja, słuchająca tego "brudnego, galilejskiego guru", twierdząca, że jednak życie wieczne jest lepszą opcją niż śmierć? 

Cóż. Po "Sakramencie obłudy" sądziłam, że chętnie ucięłabym sobie z Panem pogawędkę na temat KK i tego, co powinno się zmienić (czyli wiele!). Jednak po lekturze (z pewnością zajmującej) kontynuacji śmiem twierdzić, że moglibyśmy się nie polubić (i to nie dlatego, że jest Pan ateistą!). A może się mylę? 

Anyway - Pan Robert ma lekkie pióro i pięknie włada słowem. Jeśli jesteś katolikiem rozsądnym, a Twoją wiarą nie zachwieje kilka(dziesiąt) wzmianek na temat "galilejskiego tyrana" - przeczytaj Samborskiego. Sprawdź, poczuj, oceń.