środa, 15 kwietnia 2020

Wszystkie jasne miejsca/ Jennifer Niven

"GDYBY TEN BŁĘKIT MÓGŁ POZOSTAĆ NA ZAWSZE"



Na pierwszej stronie uderza w nas motto Ernesta Hemingway'a: "Świat łamie każdego i potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscach złamania." Swoiste proroctwo - poznamy historię o cierpieniu. O bólu, który finalnie dodaje sił i sprawia, że odradzasz się niczym Feniks z popiołu. 

Pytanie kluczowe brzmi: czy faktycznie to, co mnie nie zabije, to mnie wzmocni? Niewątpliwie, "Wszystkie jasne miejsca" to nie jest ckliwa lekka opowiastka o młodzieńczej miłości. Fakt - miejscami ją przypomina i to akurat jej zaleta, jednak pod warstwą uroczej i ciepłej niczym pojedyncze snopy wiosennego światła licealnej znajomości ukrywa się "depresyjna czerń" i mrok, który wciąga bohaterów do swojej czarnej dziury.

Theo i Violet spotykają się pewnego dnia na szczycie szkolnej dzwonnicy, oboje z zamiarem (czy na pewno?) pożegnania się z ziemskim cierpieniem, które trawi ich od środka. Theo ma w zasadzie obsesję na temat samobójstwa, potrafi wyrecytować statystyki dotyczące najskuteczniejszych sposobów pozbawienia życia i czeka na odpowiedni moment, by ten czyn zrealizować. Nic więc dziwnego, że wersja oficjalna brzmi, iż Violet ratuje "wariata" Theodora, znanego wszystkim indywidualistę, którego dłuższe szkolne nieobecności owiane są tajemnicą i piętrzącymi się plotkami. Nikt nie wie, że Violet również ma swój czarny świat i broni do niego dostępu jak lwica, a prawdę o wydarzeniach z wieży zna tylko Theo.

Przypadek (?) sprawia, że Theo i Violet pracują nad szkolnym projektem, który okazuje się być początkiem pięknej wyprawy w najbardziej unikatowe okoliczne miejsca Indiany, a wraz z nią - narodzinami wyjątkowej więzi, mającej spoić dwa pokiereszowane serca i uczynić je mocniejszymi i szczęśliwszymi.

Niewiele więcej mogę zdradzić, nie chcąc popsuć zakosztowania prawdziwej literackiej i duchowej przyjemności. Jeśli zdecydujecie się zatopić w tej historii, przekonacie się, co to znaczy, że Theodore Finch jest "obudzony" i jego umysł "nie chce się wyłączyć," dowiecie się, dlaczego Violet odlicza dni do końca roku szkolnego, co to jest Wielkie Potwierdzenie i efekt grawitacyjny jowiszowo-plutonowy, dlaczego bohaterowie cytują "Fale" Virginii Woolf oraz dlaczego Violet miała znaleźć swoją górę, która "na nią czeka."

Świat Violet i Fincha jest utkany cudnymi słowami, z których każde ma znaczenie i wagę, przepełniony pięknem, efemerycznością i poezją. Chcielibyśmy go zatrzymać i przegonić ciemność, hołdując zasadzie, że miłość wszystko zwycięży. Ale! - jeżeli pod tym "wszystkim" kryją się demony i "depresyjne czernie", może się okazać, że siła nawet najpiękniejszej miłości nie wystarcza, by triumfować, a najdzielniejszy i najbardziej wytrwały wojownik odchodzi pokonany, krocząc po zgliszczach wspólnych chwil, dochodząc do punktu, z którego nie ma już wyjścia.

Jestem przekonana, że właśnie owa "surowość" reguł i "życiowość" zdarzeń decydują o tym, że "Wszystkie jasne miejsca" przepełnia przede wszystkim autentyczność, a uczucie Violet i Fincha może być okrzyknięte prawdziwą miłością i nie będzie w tym krzty przesady. Cytowany w książce Cesare Pavese napisał: "Nie pamięta się dni, pamięta się chwile." Violet i Finch mają swoje jasne chwile i jasne miejsca oraz swoją wyjątkowość, której pozazdrościłby niejeden śmiertelnik, a mrok i czerń sprawiają, że są ludźmi z krwi i kości, nie zaś wymysłem wyobraźni przeciętnej powieściopisarki niemającej pojęcia o cierpieniu. Pokochacie ich natychmiast, jestem pewna.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz