CZY POZWOLISZ SIEBIE POKOCHAĆ?
„Nie było mnie, dopóki ona się nie pojawiła.
Przedtem nie wiedziałem, że mnie nie ma. (…)
Nie wiem, czy przedtem był jakiś świat”.
Grochola wydaje nową powieść! Jaki piękny tytuł, pomyślą
wszyscy. Miłość, słońce, drzewa, trawy, szum morza, EKG na okładce. Romansidło
jak nic.
Jakbyście nie znali Grocholi! Jakbyście nie wiedzieli, że u Kasi
nic nie jest zerojedynkowe, oczywiste, proste lub płaskie. Że każde słowo ma (trój?)wymiar,
że morze szumi jakoś tak inaczej, że figa jest soczysta i bezbronna, a whisky
ma ciepły kolor i aż się czuje jej smak na języku, zaś ulepieni z literackiej
gliny ludzie są pełnokrwiści i do bólu prawdziwi. Ta powieść, jak chyba żadna wcześniejsza,
była dla mnie jak poemat, wspomnienie wiktoriańskich wyznań na wrzosowiskach,
hołd dla słowa pisanego. Chłonęłam, przepuszczałam przez siebie, czytałam
ponownie, zakreślałam … Tu perełka, tam perełka.
Bohaterów należałoby przenieść na deski teatru, posadzić
przy stole lub na kanapie i – być obok, bezszelestnie, aby niczego nie popsuć,
aby ich nie spłoszyć. Spotkanie z nimi jest jak dziecinne podsłuchiwanie fascynującej
rozmowy dorosłych. Takiej, która pomieści wszystko,
co ludzkie i nam nieobce. Lęk, radość, życie, miłość, śmierć. WSZYSTKO. Jeśli
chcecie zostać świadkami pięknego dialogu i jeszcze piękniejszej miłości –
musicie wejść w ten świat stuprocentowo, bez ściemy. Należy Wam się
ostrzeżenie: pewne furtki mogą się otworzyć, blizny o sobie przypomnieć,
strachy wypełznąć na powierzchnię. Jeśli na to zezwolicie, zadzieją się literackie czary.
O, Grocholo! Chowam w sobie teraz tysiące skrawków tej
cudnej opowieści, napełniona po brzegi falą wiekopomnego uczucia, któremu
miałam zaszczyt towarzyszyć. Dzięki Tobie!
Niech jeszcze przez chwilę przenika mnie do szpiku kości. Pozwalam!
PS. Nie zdradzę zbyt wiele, ale fani amerykańskiej poezji
będą zadowoleni!