W STRONĘ ŚWIATŁA
Nie jesteśmy w stanie - po prostu nie jesteśmy - wyobrazić sobie tego, co przeżywali bohaterowie uwięzieni przez parę lat w czterech ścianach, z dala od światła dziennego, pod łaską psychopaty.
Ale dzięki genialnej roli Brie Larson i przyprawiającej o dreszcze kreacji małego Jacoba Tremblay'a możemy przynajmniej na dwie godziny wejść w ich świat i POCZUĆ, jak to jest żyć w "pokoju". I te dwie godziny sprawiają, że nic już nie jest takie samo.
Nagle okazuje się, że można tęsknić za chorą izolacją, nawet jeśli otacza nas strach. Można - albowiem to, co oswojone, jest bezpieczne i "nasze". Świat - ze wszystkimi bodźcami, kakofonią dźwięków, ogromem doświadczeń - może przytłoczyć, a nawet unieszczęśliwić. Można nawet - paradoksalnie - NIE CHCIEĆ w nim żyć.
Okazuje się też, że matka jest w stanie poświęcić wszystko, byle dziecko miało tzw. "normalne" dzieciństwo. I nawet jeśli w żaden sposób nie jest ono normalne w dosłownym tego słowa znaczeniu, to dla nich właśnie - jest oazą bezpieczeństwa. Prosta prawda nasuwa się sama - więź między ludźmi jest nieśmiertelna. Potrafi ocalić, zamknąć człowieka w kokonie spokoju i harmonii. Nic nie zastąpi miłości, ona sama w sobie jest kompletna.
Okazuje się, że człowiek jest w stanie przeżyć WSZYSTKO. Choćby był poraniony i upodlony tak, że rozum tego nie obejmie, a serce pęka na milion kawałków - może ŻYĆ DALEJ. Może nauczyć się od nowa - oddechu, uśmiechu, kochania.
Niezapomniane przeżycie. Mocne kino. Oscar byłby zasłużony.