WIELORYB ROZPACZY
Kto oglądał, ten wie. Okrzyknięto go arcydziełem, nie bez
powodu. Jeden pokoik, w którym Charlie spędza ostatnie lata swojego życia (a
my raptem dwie godziny), jest po brzegi wypełniony tak przeogromnym smutkiem i
emocjonalną nędzą, że widz automatycznie od pierwszych minut chłonie je jak gąbka. Ale! – to nie
jest wcale a wcale destrukcyjne, albowiem wraz z tą rozpaczą rodzi się w nas (mam nadzieję,
przynajmniej!) bezmiar miłości, współczucia i szereg innych szalonych doznań,
które kotłowały się pochowane głęboko, gdzieś tam, w środku.
Brendan Fraser jest niesamowity, on po prostu STAŁ się
Charlie’m. Mając ograniczone ruchy (z wiadomych powodów), gra w większości
twarzą. A te oczy! O matko – te oczy potrafią wyrazić wszystko! Mistrzostwo
kreacji, Oskar w pełni zasłużony. Czapki z głów.
Nie słyszałam jeszcze negatywnych głosów na temat „Wieloryba” (może poza absurdalnymi oskarżeniami o fatfobię, które z obrazem nie mają nic wspólnego). Łzy lecą nieposłuszne, przeżywamy swoiste katharsis. To jest jeden z filmów, których się nigdy nie zapomni, a odkopany z czeluści wspomnień, każdorazowo obudzi nas z uczuciowego marazmu, przypominając, co stanowi esencję życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz