niedziela, 22 grudnia 2019

Zakonnice odchodzą po cichu/ Marta Abramowicz

O KOBIETACH INACZEJ


O księżach mówi się w Polsce dużo. O zakonnicach mniej - a szkoda. Albowiem, jak niesie tytuł, zakonnice odchodzą po cichu. Często z żalem, smutkiem, w zażenowaniu, ale nieraz z uczuciem ulgi, chęcią rozpoczęcia nowego życia, z poczuciem wielkiej ucieczki z więzienia. 

Wywiady z byłymi zakonnicami przyprawiają o gęsią skórkę. Każda z nich wstąpiła do zakonu z prawdziwego powołania, chęci służenia Bogu, poświęcenia życia na modlitwie za innych - zatem szlachetnych pobudek. Najczęściej kobiety bywały zachwycone pierwszymi wizytami w klasztorze i roztaczaną przed nimi wizją przyszłego zakonnego życia - opartego rzekomo na wspólnocie, niesieniu dobra, miłości. Dopiero za murami zakonu zderzyły się z rzeczywistością.

Jaka jest ta rzeczywistość? Bezwzględne posłuszeństwo wobec siostry przełożonej, wewnętrzne animozje (im więcej kobiet, tym więcej zgrzytów, a tu same kobiety), asceza. Tego się można, powiedzmy, spodziewać. Ale już wydzielanie podpasek, jedzenia, kontrola korespondencji czy zakaz udania się na pogrzeb rodziny - na to nie ma zgody. I tak, krok po kroczku, wiele z nich dochodzi do symbolicznego muru, który trzeba już tylko przeskoczyć, bo przebicie się przez jego strukturę jest niewykonalne. Jest to pozostałość przedsoborowa, w której nie ma miejsca na jakąkolwiek formę wolności, samodecydowania, godności. Zakon ma robić wszystko, aby siostrę ustrzec przed pokusami - a takową może być nawet wyskrobanie ostatniego grosza na zakup precla, by potem ukradkiem go zjeść, a następnie się z grzechu wyspowiadać.

Po ukazaniu się powieści pojawiły się głosy, że obraz zakonu jest zafałszowany, że wcale to życie zakonne tak nie wygląda. Jednocześnie do autorki napisały setki byłych zakonnic, które odnalazły siebie w bohaterkach wywiadów, które wreszcie pozbyły się poczucia winy, że okazały się niewystarczająco dobre, pobożne, oddane. Niektóre odeszły od Kościoła, niektóre nawet od Boga. Ale przeważająca większość z nich nadal za Bogiem podąża, żyje już tylko innym życiem.

Ja pytam - gdzie w Kościele jest miejsce dla kobiet? Szanuję wybory dziewczyn, które do zakonu wstępują, choć ich nie rozumiem. Myślę, że one same też nie - że oczekiwania pięknego, pobożnego życia przerastają ich racjonalną wiedzę na temat tego, co w zakonie się wydarzy. Albo - druga strona medalu - może właśnie z powodu niewiedzy rozgrywają się potem osobiste dramaty? Może dzięki takiej powieści jak ta, dziewczyny przejrzą na oczy, zrozumieją, że służyć Bogu można na wiele różnorakich sposobów, zachowując przy tym godność człowieka?

To, że Kościołowi potrzebna jest rewolucja i powrót do chrześcijańskich korzeni - wie większość tzw. "katolewaków", do których się zresztą zaliczam. Jednak nikt nie mówi o zakonnicach, o potrzebie rebelii za bezdusznymi murami zgromadzeń, gdzie kobieta sprowadzona jest do roli nic nie znaczącej służebnicy, bez nadziei na życie pełne światła i miłości. To również tam powinien odbyć się prawdziwy zryw, tak drastyczny, by otworzyć oczy na zakonne realia i pomóc zakonnicom - obecnym i byłym - odzyskać wiarę w chrześcijańskie wartości, którym pragnęły poświęcić całe życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz