VIVA LA VIDA
"Frida" w reżyserii Julie Taymor to prawdopodobnie najwierniejsza filmowa biografia meksykańskiej artystki, z absolutnie fenomenalną rolą Salmy Hayek (btw, niestety, Oscar w 2003 r. przypadł Nicole Kidman za rolę w "Godzinach").
Stworzony prawie ćwierćwiecze temu, film nadal powala na łopatki swoją autentycznością, głębią, artyzmem i cudną hiszpańską muzyką. Bezapelacyjnie, Salma Hayek w roli Fridy kradnie show, ale Aflred Molina jako Diego Rivera (ukochany mąż i mentor artystki) dzielnie dotrzymuje jej kroku! No i tak muzyka! Obłędna! Te rozpaczliwe i zarazem poruszające serce hiszpańskie pieśni! Można się z miejsca zakochać (co też poczyniłam!).
We "Fridzie" królują miłość i cierpienie, nierozerwalnie ze sobą połączone, od momentu feralnego wypadku trolejbusowego, który zapoczątkował problemy Fridy ze zdrowiem i przekreślił szanse na macierzyństwo. Cierpienie fizyczne towarzyszyło jej do ostatnich dni; Frida przeszła niezliczone operacje, kilkukrotnie straciła ciążę i nigdy nie odzyskała pełnej sprawności fizycznej. Miłość do Diego niemalże od samego początku znajomości naznaczona była cierpieniem emocjonalnym - Diego romansował na lewo i prawo, a Frida nie pozostawała mu dłużna. Kochankowie rozchodzili się i schodzili, raniąc siebie nawzajem, a jednocześnie nie mogąc bez siebie żyć.
Wszystko to, co obecne w jej życiu - miłość, ból, marzenia o macierzyństwie - przelewała na swoje obrazy. Stała się symbolem feministycznej sztuki XX wieku. Przed śmiercią odbyła się jej pierwsza indywidualna wystawa w rodzimym Meksyku, na którą przybyła na swoim słynnym łożu z baldachimem (będącym obecnie głównym eksponatem w muzeum La Casa Azul, czyli Niebieskim Domu Fridy w Meksyku). Na ostatnim obrazie napisała znamienne słowa: "Viva la vida, Frida Kahlo, Coyoacán 1954, Meksyk." Film jest hołdem dla nietuzinkowej artystki oraz jedną z najbardziej cenionych biografii w historii kina.
POLECAM!!!!