"TO W DNIACH MIEŚCI SIĘ NASZE ŻYCIE"
Był film, serial, a potem książka. Rzadko zdarza mi się taka kolejność; wiadomo – wpierw wyobraźnia, a
potem „gotowe” rozwiązanie. Ale w przypadku „Jednego dnia” – o, dziwo! - nie
miałam nic przeciwko, że twarze Emmy i Dexa istnieją już w filmowej i
serialowej przestrzeni, a wypowiedziane słowa już zdążyły na dobre osiąść w
mojej głowie.
Film z Anne Hathaway był
bardzo dobry, to raczej powszechna opinia. Sceptycznie zatem podchodziłam do Netflixowego
serialu, sądząc, że kilkanaście odcinków to zdecydowanie zbyt wiele, że to już
było, że po co wskrzeszać i zmieniać, że lepiej nie ruszać …
A potem … ŁUP. Jak obuchem –
tyle że w serce. Spokojnie mogę powiedzieć, że serial stoi u mnie na podium
obok fenomenalnych „Normalnych ludzi” z Paulem Mescalem i Daisy Edgar Jones.
Muzyka, obsada, sceneria – tu WSZYSTKO się zgadza. Każde spojrzenie, każdy
grymas i każdy niezręczny gest – mają sens. Serialowa Emma jest harda i cięta
jak brzytwa, a Dex uroczy i głupiutki jak but, a razem tworzą niezwykle
autentyczny, przepełniony iskrami duet, który chce się przytulić do serca i
szepnąć: zostańcie na dłużej.
Żyjąc na po-serialowym haju,
postanowiłam skonfrontować się z kultową powieścią. Davidzie, przybywam i będę
krytyczna! – myślę. I po chwili jedno wielkie UFF. Paręset stron czytelniczej
rozkoszy. Ta sama wartka akcja, piekielnie inteligentne dialogi i wyłowione z
nich literackie perełki. Podsumowując:
bierzcie wszystko! Film, serial i powieść – każde osobno jest wartością samą w
sobie i każde z nich rozwali was emocjonalnie na sto procent.
Tak to jest z miłością, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz