MIEJ ODWAGĘ, BY ŻYĆ
Jojo Moyes jest autorką scenariusza do ekranizacji swojej powieści, więc fani raczej mogli być spokojni, że nie zdewastuje jej na poziomie emocjonalnym. Bogu dzięki!
Emocje wylewają się z ekranu jak wulkaniczna lawa. Mniej więcej od połowy - nawet znając treść - ogląda się go na bezdechu, chlipiąc w ukryciu nad nieuchronnością losu, a jednocześnie żywiąc nadzieję, że przytrafi się jednak coś, co odmieni bieg wydarzeń.
Will Traynor jest fenomenalny. Sam Clafin (znany nam z "Love, Rosie") wydaje się być stworzonym do tej roli. Jest dokładnie takim Willem, jakiego sobie wyobrażałam. Ma piękną, filmową twarz, na której gołym okiem widoczne jest każde drgnienie powiek, każde uniesienie brwi, każdy nieśmiały uśmiech. KLASYK.
Zachowano - to niewątpliwie duża zaleta - kluczowe dla książki, błyskotliwe dialogi między Willem a Lou. Nieco mniej jest na temat związku Lou z Patrickiem, ale fabuła na tym nie traci. Ścieżka dźwiękowa jest porywająca, zdjęcia plastyczne, a Emilia Clarke - z szerokim, promiennym uśmiechem i odjazdowymi butami - jest pełnokrwistą Lou.
Jest to film o odwadze życia, ale także o odwadze umierania. Wzbudził wiele kontrowersji w środowisku osób niepełnosprawnych, ale - błagam - nie przypisujmy mu sztucznej ideologii, bowiem nie sądzę, aby autorka powieści ją akurat wyznawała. Jest to po prostu historia tego konkretnego człowieka i jego wyborów.
Z obrazu wyłania się dwojakie przesłanie. Z jednej strony przygnębiające, czyli: nawet wielka miłość nie wystarczy, by ocalić osobę, która jest dla ciebie całym światem. Z drugiej strony: jedna osoba i każda przeżyta z nią chwila może zmienić twoje życie.
Trzeba tylko mieć odwagę żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz