wtorek, 23 kwietnia 2024

Jedno życzenie/ Nicholas Sparks

 "ALE CO TO ZA PRZYJEMNOŚĆ SAMOTNIE OGLĄDAĆ BAŚNIOWY ZACHÓD SŁOŃCA?"


Sparks powrócił w wydaniu, za które pokochałam go dobrych kilkanaście lat temu (kiedy to było? 2001 rok może?). Zachłyśnięcie się "mistrzem romantycznych historii" trwało w moim literackim wszechświecie stosunkowo długo; kolejne powieści zajmowały coraz wyższe miejsca w moich personalnych TOP-ach ("Bezpieczna przystań", "Dla Ciebie wszystko" czy "I wciąż ją kocham"). Zamawiałam anglojęzyczne wersje za niebotyczne sumy, zanim wypuszczano na rynek polskie tłumaczenia. Jego książki towarzyszyły mi przez połowę mojego życia! 

Aż w którymś momencie (chyba przy okazji "We dwoje" albo "Z każdym oddechem") nadeszło jedno wielkie (jakże bolesne!) rozczarowanie. Mistrz stał się powtarzalny, fabuły przewidywalne, a język jakiś taki ... tandetny (sorry, Nick). Nie poddawałam się jednak, postanowiłam, że z uwagi na sentyment podejmę czytelniczą próbę wobec każdej jego powieści i cierpliwie (tudzież naiwnie) poczekam na renesans. 

I oto jest! "Jedno życzenie" mogłoby z powodzeniem być Waszą pierwszą przygodą ze Sparksem - ba! nawet dobrze by się stało, bo poznalibyście go z absolutnie NAJLEPSZEJ strony. Jest tu tyle świeżości, że można by nią obdarować kilka ostatnich - moim zdaniem, kompletnie nieudanych - powieści. 

Sparks przychodzi z nieporuszanym dotąd tematem nastoletniej, nieplanowanej ciąży i świetnie sobie z nim radzi. Umiejętnie ukazuje też niełatwe rodzinne relacje i przepiękną, pełną uroku (i nieprzesłodzoną!) opowieść o pierwszej miłości. A wszystko rozgrywa się na cudownej, malutkiej wysepce, gdzie wszyscy znają wszystkich, gdzie szumi morski wiatr, a na niedzielną mszę do kościoła płynie się porannym promem. 

Ach - i najważniejsze! Mamy dwie perspektywy czasowe, więc dowiecie się również, jaki jest koniec tej historii (plot twist mnie powalił na kilka kolejnych dni). Gwarantuję zachwyt!